poniedziałek, 22 kwietnia 2019

Od Rity cd. Rafaela


Rafael chyba oszalał! Jak on chciał zabić wampira, który mnie stworzył? Szukałam tego czegoś przez tyle lat, przeszukiwałam stosy informacji, masę miejsc i nic. Nie znalazłam kompletnie żadnej informacji o tym wampirze, który mnie przemienił. A robiłam to bardzo dokładnie. Jak on chciał to zrobić tak szybko? Tak bardzo się o niego bałam... Mój. Mój... Dopiero co go odzyskałam i znów miałabym go stracić? Moim ciałem wstrząsnęła kolejna fala płaczu, więc mój przyjaciel przycisnął mnie mocniej, tuląc do siebie. Przy nim czułam się... Zupełnie inaczej.
Rafael popatrzył na mnie i delikatnie potarł dłonią mój policzek. Moje ciało mimowolnie dało znak i moje policzki spłonęły czerwienią. Że też muszę być taka wstydliwa... On tylko się uśmiechnął i pocałował mnie w czoło, a ja walnęłam jeszcze większego buraka, niż wcześniej. Niech cię, von Kastner!

**

Nawet nie spostrzegłam, kiedy zasnęłam w objęciach Rafaela. Nie byłam śpiąca, ale płacz do reszty mnie wymęczył. Obudziłam się zdezorientowana i rozejrzałam po pokoju. Miejsce obok mnie na łóżku było wolne. Gdzie on był? W pokoju także go nie było. Czy on faktycznie poszedł to zrobić? Czy naprawdę wybrał się na poszukiwania tego wampira, który mnie przemienił? O nie, Rafael, nie... Byłam przerażona. Wiedziałam, że jest silny i dobrze wyszkolony. Ale z takim wampirem mógłby sobie nie poradzić. Nawet ja bym sobie nie poradziła. Martwiłam się o niego jak cholera.
Zsunęłam się z łóżka, wkładając szybko swoje buty. Wiem, że szukanie go nic nie da, bo pamiętałam, jak doskonale potrafił się ukrywać. Doprawdy, był w tym niesamowicie dobry!
Spojrzałam na szafkę przy łóżku i znalazłam na niej nieśmiertelnik. Wzięłam go do ręki, by lepiej się mu przyjrzeć. To był nieśmiertelnik Rafaela... Ścisnęłam go delikatnie w dłoni, przymykając oczy. Wiedziałam, dlaczego i po co go zostawił. I w ogóle, ani trochę mi się to nie podobało. Byłam przerażona tym, co chciał zrobić. Ale jednocześnie wiedziałam, że nie będę w stanie go powstrzymać.
Westchnęłam cicho i założyłam nieśmiertelnik na szyję, chowając go pod czarną bluzką. Wyszłam z pokoju z nadzieję, że znajdę zajęcie, które pozwoli mi chociaż na chwilę zapomnieć o tym, co poszedł robić mój przyjaciel. Ufałam mu, jednak bałam się o niego. Bardzo.

**

Kilkanaście godzin później, patrol poranny na ziemiach Aniołów

Wraz z Johannesem wybraliśmy się na nasz poranny patrol. Standardowe obowiązki żołnierza w każdym obozie – przejdź teren otaczający obóz w promieniu kilku kilometrów, dokładnie przeszukaj, zlikwiduj ewentualne zagrożenie i wróć do obozu. Żywy. Martwy nie zdasz raportu. Poza tym, pani dowódca von Kastner nie byłaby zadowolona, gdyby któryś z nas nie wrócił. Należeliśmy do jej oddziału od dawna. Była silną kobietą, doskonale nami dowodziła. I nie lubiła tracić ludzi. Nie podczas rutynowego patrolu. Chociaż tutaj mogło zdarzyć się wszystko.
Wracaliśmy z Johanem, jak lubiliśmy w skrócie go nazywać w naszej grupie, w stronę bramy naszego obozu, sprawdzając jeszcze raz cały teren. Nagle dostrzegłem w krzakach ruch i zatrzymałem mojego partnera.

        Jack, co jest? - zapytał mnie, zatrzymując się od razu, gdy dałem mu znak. 
        Spójrz – wskazałem przed siebie na nieznaczny ruch.
         Co robimy? - spojrzał na mnie pytająco.
        To, co zwykle. Podchodzimy, sprawdzamy, likwidujemy w miarę potrzeby. 
        Jasne – odbezpieczył swój karabin i spojrzał na mnie.
        Gotowy? 
        Oczywiście – odparł i powolnie ruszyliśmy do przodu.

Podchodząc do wskazanego miejsca, zauważyliśmy ledwo żywego człowieka, leżącego na ziemi. Wokół było pełno krwi. Ten człowiek był ranny. Po chwili jednak zauważyliśmy obok zimne już od dawna truchło mutanta. Leżący na ziemi trzymał w ręce głowę tego czegoś. Bez wątpienia musiała się wywiązać między nimi walka. Miałem tylko nadzieję, że wampir go nie ugryzł.

        O kurwa – rzekł mój towarzysz, podchodząc do truchła i trącając je nogą. 
        Zajebisty komentarz – podszedłem do mężczyzny, który dosłownie przed chwilą zemdlał. Odtrąciłem głowę tego czegoś, które zabił, w kierunku reszty ciała. - Spal to, natychmiast – poleciłem mojemu towarzyszowi. 
        Oczywiście – rzekł Johan, zaciągając cielsko kawałek dalej, zabezpieczając broń. I po chwili już czułem paskudny smród palonej skóry.

Ja jednak musiałem się skupić na oględzinach rannego. Ukląkłem przy nim, zabezpieczając mój pistolet, i od razu spojrzałem na jego strój. Musiał być wojskowym, bo miał na sobie mundur. Na pewno nie był jednak z naszego obozu. Równie szybko przystąpiłem do oględzin odsłoniętych części ciała. Nigdzie nie było widać śladów po ugryzieniach. Na nasze i jego szczęście. Potem dostrzegłem paskudną ranę w boku. Musiał go drasnąć, jebany. Przyjrzałem się cieknącej delikatnie krwi. Cholera, nieźle go poharatał...

        Johan, chodź tu szybko! - zawołałem ostrożnie mojego partnera. 
        Jasne, spaliłem już to gówno – zawołał i podszedł. - O cholera... 
        Co jest? - zapytałem. - Nie jest zarażony, jeśli o to ci chodzi. Ma tylko ranę po pazurach. 
        Nie w tym rzecz... To gość naszej pani dowódcy. Nie wiem, jak mu imię, ale wiem, że przyszedł dziś do naszego obozu. Sam go wpuszczałem. A później Henrick mówił mi, że wraz z panią von Kastner udał się do jej pokoju – zdał mi szybką relację. 
        Ok – kiwnąłem tylko głową. - Musimy go zabrać do naszych lekarzy, żeby opatrzyli mu to dziadostwo z boku. Nieźle go urządził pazurami. 
        Jasne. Pomyśl tylko, jaki byśmy dostali opieprz, gdybyśmy go nie zabrali. Pani dowódca na pewno by się o tym dowiedziała – rzekł, gdy podnosiliśmy mężczyznę z ziemi. 
        O tak, zdecydowanie wolałbym się nie narażać – rzekłem i ruszyliśmy szybkim, ale ostrożnym krokiem w kierunku obozu.

**

Jakiś czas później, już w obozie

        Natychmiast mówcie, o co w tym wszystkim chodzi! - wykrzyczałam do moich podwładnych, gdy przyszli zdać mi raport ze swojego patrolu. 
        Pani dowódco... - zaczął Jack, nieco wystraszony. - Wracaliśmy już do obozu, gdy spostrzegłem ruch w trawie. Zastosowaliśmy standardową procedurę i podeszliśmy do źródła ruchu. Znaleźliśmy ciało wampira i tamtego mężczyznę z głową stwora. Mężczyzna był nieprzytomny... - chciał mówić dalej, ale mu przerwałam. 
        Rafael, ty idioto! - wykrzyczałam, ale niemal od razu posmutniałam. - Mówcie, co było dalej, natychmiast! 
        Ja.... Ja zająłem się ciałem stwora. Wziąłem łeb, odciągnąłem wraz zresztą ciała na bok i spaliłem, jak zawsze pani nas uczyła – powiedział niepewnie Johannes i od razu zamilkł, gdy popatrzyłam na niego z byka. 
        Ja zająłem się mężczyzną. Nie miał widocznych śladów po ugryzieniach i jestem prawie pewien, że nie został zarażony – kontynuował Jack, jednak i tym razem weszłam mu w słowo. 
        Ma szczęście, cholera! - zaczęłam zdenerwowana chodzić po pokoju i kląć po niemiecku. 
        Zauważyłem, ze ma paskudną ranę na boku, po pazurach wampira. Krew była mocno widoczna, wydostawała się z rany, jednak nie aż tak bardzo. Następnie wzięliśmy go z Johanem i przynieśliśmy do obozu. Johan wspomniał, że go kojarzy, że pani go zna, więc uznaliśmy, że przyniesienie go do obozu nie zaszkodzi nam i naszemu bezpieczeństwu. 
        Macie, kurwa, szczęście, że go tu przynieśliście! - wrzasnęłam, a oni niemal podskoczyli. - To cholernie ważna dla mnie osoba. A teraz znikać mi stąd!

Moi podwładni zasalutowali i zrobili taktyczny odwrót, wycofując się z pokoju. Chwilę po ich wyjściu sama wybiegłam i udałam się do pomieszczeń szpitalnych.
Dotarłam tam w mgnieniu oka. Od razu zaczęłam szukać Rafaela. Co on sobie myślał? Byłam na niego wściekła, ale jednocześnie chciałam się upewnić, że jest tu, cały i zdrowy. Gdy go znalazłam, nogi się pode mną ugięły... Usiadłam szybko na krzesełku, żeby nie upaść. Leżał tu, cholernie blady, cały w bandażach, nieprzytomny... Z moich oczu momentalnie pociekły łzy. Chwyciłam jego dłoń i delikatnie zamknęłam w swoich. Na szczęście oddychał.

        Rafael, coś ty sobie myślał, debilu... - westchnęłam cicho, nawet nie powstrzymując łez. - Coś ty zrobił... Mogłeś umrzeć... Nie przeżyłabym tego, nie mogłabym darować sobie kolejnej utraty ciebie, kochany... - powiedziałam do niego wiedząc, że mnie słyszy. - Zabiłeś go dla mnie. Dziękuję – powiedziałam, milknąc i pozwalając łzom płynąć dalej.

Nie miałam zamiaru nigdzie się stąd ruszać. Będę tu siedzieć i czekać, aż się obudzi. Musiałam, byłam mu to winna. Narażał dla mnie życie. Odszukał i zabił to ścierwo, które mnie przemieniło. Taką przynajmniej miałam nadzieję. Poświęcił się na mnie, a ja nie wyobrażałam sobie, żeby nie być tu przy nim.
Siedziałam tak kilka godzin i wpatrywałam się w śpiącego Rafaela. Starałam się do niego mówić jak najwięcej, opowiadałam mu jakieś durne głupoty. Wiedziałam, że słyszy. Patrzyłam na niego i nie wierzyłam, że tak bardzo się dla mnie poświęcił. Powoli zaczynałam robić się śpiąca od płaczu, więc wstałam. Patrzyłam na niego jeszcze chwilę.

- Dobranoc kochany – powiedziałam i nachyliłam się nad nim, całując go delikatnie w usta. Nim się zorientowałam, patrzył na mnie uśmiechnięty i odwzajemniał mój pocałunek. Obudził się, głuptas! Czułam, jak bardzo się rumienię, jednak nie odskoczyłam od niego, pogłębiając czule całusa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz