Rafael chyba oszalał! Jak on
chciał zabić wampira, który mnie stworzył? Szukałam tego czegoś przez tyle lat,
przeszukiwałam stosy informacji, masę miejsc i nic. Nie znalazłam kompletnie
żadnej informacji o tym wampirze, który mnie przemienił. A robiłam to bardzo
dokładnie. Jak on chciał to zrobić tak szybko? Tak bardzo się o niego bałam...
Mój. Mój... Dopiero co go odzyskałam i znów miałabym go stracić? Moim ciałem
wstrząsnęła kolejna fala płaczu, więc mój przyjaciel przycisnął mnie mocniej,
tuląc do siebie. Przy nim czułam się... Zupełnie inaczej.
Rafael popatrzył na mnie i
delikatnie potarł dłonią mój policzek. Moje ciało mimowolnie dało znak i moje
policzki spłonęły czerwienią. Że też muszę być taka wstydliwa... On tylko się
uśmiechnął i pocałował mnie w czoło, a ja walnęłam jeszcze większego buraka,
niż wcześniej. Niech cię, von Kastner!
**
Nawet nie spostrzegłam, kiedy
zasnęłam w objęciach Rafaela. Nie byłam śpiąca, ale płacz do reszty mnie
wymęczył. Obudziłam się zdezorientowana i rozejrzałam po pokoju. Miejsce obok
mnie na łóżku było wolne. Gdzie on był? W pokoju także go nie było. Czy on
faktycznie poszedł to zrobić? Czy naprawdę wybrał się na poszukiwania tego
wampira, który mnie przemienił? O nie, Rafael, nie... Byłam przerażona.
Wiedziałam, że jest silny i dobrze wyszkolony. Ale z takim wampirem mógłby
sobie nie poradzić. Nawet ja bym sobie nie poradziła. Martwiłam się o niego jak
cholera.
Zsunęłam się z łóżka, wkładając
szybko swoje buty. Wiem, że szukanie go nic nie da, bo pamiętałam, jak
doskonale potrafił się ukrywać. Doprawdy, był w tym niesamowicie dobry!
Spojrzałam na szafkę przy łóżku i
znalazłam na niej nieśmiertelnik. Wzięłam go do ręki, by lepiej się mu przyjrzeć.
To był nieśmiertelnik Rafaela... Ścisnęłam go delikatnie w dłoni, przymykając
oczy. Wiedziałam, dlaczego i po co go zostawił. I w ogóle, ani trochę mi się to
nie podobało. Byłam przerażona tym, co chciał zrobić. Ale jednocześnie
wiedziałam, że nie będę w stanie go powstrzymać.
Westchnęłam cicho i założyłam
nieśmiertelnik na szyję, chowając go pod czarną bluzką. Wyszłam z pokoju z
nadzieję, że znajdę zajęcie, które pozwoli mi chociaż na chwilę zapomnieć o
tym, co poszedł robić mój przyjaciel. Ufałam mu, jednak bałam się o niego.
Bardzo.
**
Kilkanaście godzin później,
patrol poranny na ziemiach Aniołów
Wraz z Johannesem wybraliśmy
się na nasz poranny patrol. Standardowe obowiązki żołnierza w każdym obozie –
przejdź teren otaczający obóz w promieniu kilku kilometrów, dokładnie
przeszukaj, zlikwiduj ewentualne zagrożenie i wróć do obozu. Żywy. Martwy nie
zdasz raportu. Poza tym, pani dowódca von Kastner nie byłaby zadowolona, gdyby
któryś z nas nie wrócił. Należeliśmy do jej oddziału od dawna. Była silną
kobietą, doskonale nami dowodziła. I nie lubiła tracić ludzi. Nie podczas
rutynowego patrolu. Chociaż tutaj mogło zdarzyć się wszystko.
Wracaliśmy z Johanem, jak
lubiliśmy w skrócie go nazywać w naszej grupie, w stronę bramy naszego obozu,
sprawdzając jeszcze raz cały teren. Nagle dostrzegłem w krzakach ruch i
zatrzymałem mojego partnera.
– Spójrz – wskazałem przed siebie na nieznaczny ruch.
– Co robimy? - spojrzał na mnie pytająco.
– To, co zwykle. Podchodzimy, sprawdzamy, likwidujemy w miarę potrzeby.
– Jasne – odbezpieczył swój karabin i spojrzał na mnie.
– Gotowy?
– Oczywiście – odparł i powolnie ruszyliśmy do przodu.
Podchodząc do wskazanego
miejsca, zauważyliśmy ledwo żywego człowieka, leżącego na ziemi. Wokół było
pełno krwi. Ten człowiek był ranny. Po chwili jednak zauważyliśmy obok zimne
już od dawna truchło mutanta. Leżący na ziemi trzymał w ręce głowę tego czegoś.
Bez wątpienia musiała się wywiązać między nimi walka. Miałem tylko nadzieję, że
wampir go nie ugryzł.
– Zajebisty komentarz – podszedłem do mężczyzny, który dosłownie przed chwilą zemdlał. Odtrąciłem głowę tego czegoś, które zabił, w kierunku reszty ciała. - Spal to, natychmiast – poleciłem mojemu towarzyszowi.
– Oczywiście – rzekł Johan, zaciągając cielsko kawałek dalej, zabezpieczając broń. I po chwili już czułem paskudny smród palonej skóry.
Ja jednak musiałem się skupić
na oględzinach rannego. Ukląkłem przy nim, zabezpieczając mój pistolet, i od
razu spojrzałem na jego strój. Musiał być wojskowym, bo miał na sobie mundur.
Na pewno nie był jednak z naszego obozu. Równie szybko przystąpiłem do oględzin
odsłoniętych części ciała. Nigdzie nie było widać śladów po ugryzieniach. Na
nasze i jego szczęście. Potem dostrzegłem paskudną ranę w boku. Musiał go
drasnąć, jebany. Przyjrzałem się cieknącej delikatnie krwi. Cholera, nieźle go
poharatał...
– Jasne, spaliłem już to gówno – zawołał i podszedł. - O cholera...
– Co jest? - zapytałem. - Nie jest zarażony, jeśli o to ci chodzi. Ma tylko ranę po pazurach.
– Nie w tym rzecz... To gość naszej pani dowódcy. Nie wiem, jak mu imię, ale wiem, że przyszedł dziś do naszego obozu. Sam go wpuszczałem. A później Henrick mówił mi, że wraz z panią von Kastner udał się do jej pokoju – zdał mi szybką relację.
– Ok – kiwnąłem tylko głową. - Musimy go zabrać do naszych lekarzy, żeby opatrzyli mu to dziadostwo z boku. Nieźle go urządził pazurami.
– Jasne. Pomyśl tylko, jaki byśmy dostali opieprz, gdybyśmy go nie zabrali. Pani dowódca na pewno by się o tym dowiedziała – rzekł, gdy podnosiliśmy mężczyznę z ziemi.
– O tak, zdecydowanie wolałbym się nie narażać – rzekłem i ruszyliśmy szybkim, ale ostrożnym krokiem w kierunku obozu.
**
Jakiś czas później, już w
obozie
– Pani dowódco... - zaczął Jack, nieco wystraszony. - Wracaliśmy już do obozu, gdy spostrzegłem ruch w trawie. Zastosowaliśmy standardową procedurę i podeszliśmy do źródła ruchu. Znaleźliśmy ciało wampira i tamtego mężczyznę z głową stwora. Mężczyzna był nieprzytomny... - chciał mówić dalej, ale mu przerwałam.
– Rafael, ty idioto! - wykrzyczałam, ale niemal od razu posmutniałam. - Mówcie, co było dalej, natychmiast!
– Ja.... Ja zająłem się ciałem stwora. Wziąłem łeb, odciągnąłem wraz zresztą ciała na bok i spaliłem, jak zawsze pani nas uczyła – powiedział niepewnie Johannes i od razu zamilkł, gdy popatrzyłam na niego z byka.
– Ja zająłem się mężczyzną. Nie miał widocznych śladów po ugryzieniach i jestem prawie pewien, że nie został zarażony – kontynuował Jack, jednak i tym razem weszłam mu w słowo.
– Ma szczęście, cholera! - zaczęłam zdenerwowana chodzić po pokoju i kląć po niemiecku.
– Zauważyłem, ze ma paskudną ranę na boku, po pazurach wampira. Krew była mocno widoczna, wydostawała się z rany, jednak nie aż tak bardzo. Następnie wzięliśmy go z Johanem i przynieśliśmy do obozu. Johan wspomniał, że go kojarzy, że pani go zna, więc uznaliśmy, że przyniesienie go do obozu nie zaszkodzi nam i naszemu bezpieczeństwu.
– Macie, kurwa, szczęście, że go tu przynieśliście! - wrzasnęłam, a oni niemal podskoczyli. - To cholernie ważna dla mnie osoba. A teraz znikać mi stąd!
Moi podwładni zasalutowali i
zrobili taktyczny odwrót, wycofując się z pokoju. Chwilę po ich wyjściu sama
wybiegłam i udałam się do pomieszczeń szpitalnych.
Dotarłam tam w mgnieniu oka. Od
razu zaczęłam szukać Rafaela. Co on sobie myślał? Byłam na niego wściekła, ale
jednocześnie chciałam się upewnić, że jest tu, cały i zdrowy. Gdy go znalazłam,
nogi się pode mną ugięły... Usiadłam szybko na krzesełku, żeby nie upaść. Leżał
tu, cholernie blady, cały w bandażach, nieprzytomny... Z moich oczu momentalnie
pociekły łzy. Chwyciłam jego dłoń i delikatnie zamknęłam w swoich. Na szczęście
oddychał.
Nie miałam zamiaru nigdzie się
stąd ruszać. Będę tu siedzieć i czekać, aż się obudzi. Musiałam, byłam mu to
winna. Narażał dla mnie życie. Odszukał i zabił to ścierwo, które mnie
przemieniło. Taką przynajmniej miałam nadzieję. Poświęcił się na mnie, a ja nie
wyobrażałam sobie, żeby nie być tu przy nim.
Siedziałam tak kilka godzin i
wpatrywałam się w śpiącego Rafaela. Starałam się do niego mówić jak najwięcej,
opowiadałam mu jakieś durne głupoty. Wiedziałam, że słyszy. Patrzyłam na niego
i nie wierzyłam, że tak bardzo się dla mnie poświęcił. Powoli zaczynałam robić
się śpiąca od płaczu, więc wstałam. Patrzyłam na niego jeszcze chwilę.
- Dobranoc kochany – powiedziałam
i nachyliłam się nad nim, całując go delikatnie w usta. Nim się zorientowałam,
patrzył na mnie uśmiechnięty i odwzajemniał mój pocałunek. Obudził się,
głuptas! Czułam, jak bardzo się rumienię, jednak nie odskoczyłam od niego,
pogłębiając czule całusa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz