poniedziałek, 10 września 2018

Od Clancy'ego (event)

Na początku funkcjonowanie jako część obozu nie wydawało mi się czymś ciężkim - wstawanie rano, pomaganie przy drobnych pracach, okazjonalnie krótkie misje na zewnątrz obozu. Całe to wrażenie zmieniło się z dniem, w którym zostałem wyznaczony do misji odnalezienia grupy ocalałych. Tona roboty zalała mnie na długo przed samym wyruszeniem poza bezpieczny teren i odebrała godziny snu.
Poza studiowaniem map i wysłuchiwaniem zaleceń szefa operacji organizowane były spotkania, na których omawialiśmy najważniejsze kwestie. Moim zadaniem było wyznaczenie miejsc, w których najprawdopodobniej mogli znajdować się żywi ludzie i tras z dala od miejsc najliczniej chronionych przez umarłych. Dusza perfekcjonisty nakazywała mi na przemyślenie każdego szczegółu, co w efekcie końcowym dałoby idealny plan jednak czas działał na moją niekorzyść i każda kolejna część planu tworzona była na podstawie największego prawdopodobieństwa, bez uwzględniania zmiennych.
Kolejną czynnością pochłaniającą mój czas była przyspieszona nauka komunikacji za pomocą migów. Zapoznałem się z najważniejszymi gestami i powtarzałem je codziennie z różnymi osobami z grupy. Co ciekawe, osiemdziesiąt procent korepetytorów należało do płci pięknej.
Dzień wyprawy rozpoczął się wcześniej niż zwykle, co wraz z moim późnym zasypianiem doprowadziło do zmęczenia. Dwunastoosobowa załoga zebrała się punktualnie, dzięki czemu wyruszyliśmy bez żadnych opóźnień. Kierowaliśmy się na obrzeża miasta zgodnie z planem, trzymając się w grupie aż dotarliśmy do punktu, w którym pięć osób odłączało się i kierowało w przeciwną stronę. W ten sposób zwiększaliśmy szanse na powodzenie podczas poszukiwań jak i ewentualnej ucieczki.
Poszukiwania siódemki do której zaliczałem się ja okazały się bezowocne, toteż dołączyliśmy do pozostałej piątki o zachodzie słońca w nadziei, iż do końca dnia uda nam się chociaż wpaść na trop ocalałych. Odnalezienie prowizorycznego, acz pustego obozu było czystym przypadkiem. Za miejsce odpoczynku obraliśmy ten sam teren, który niewątpliwie wcześniej na noc albo dwie przywłaszczył sobie ktoś inny. Ogniska zasypane piachem, śmieci, ugnieciona trawa. Ktoś był tutaj jeszcze z rana, dokładnie wtedy, kiedy my wyruszaliśmy na tę wyprawę.
Przewidziałem nocne patrole, więc wszystko było już zaplanowane. Otrzymałem kilka słów pochwały, po czym zaprezentowałem wszystkie zmiany, warty, grupy i trasy względnie bezpieczne na nocne przechadzki. Wspomniałem też o tym, że zawsze jakiś zbłąkany trup może pojawić się na ich drodze, a w takiej sytuacji powinni usunąć bezszelestnie przeszkodę. Wyjątkiem były grupy spacerujących zombie, gdyż w przypadku napotkania ich jedna osoba powinna natychmiast udać się do obozu, gdy pozostała dwójka będzie obserwować sytuację.
Będąc mózgiem tego planu, siebie oczywiście dołączyłem do pierwszej grupy spacerujących, by potem spokojnie przespać resztę nocy. Rozbiliśmy obozowisko i od razu udaliśmy się na patrol. Towarzyszyła mi blondynka Cathy oraz najmłodszy z grupy, rudowłosy Eddie. Może byłem jakimś niesamowitym wynalazkiem ale sposób, w jaki wpatrywała się we mnie ta dwójka raczej mnie przerażał, niż dodawał skrzydeł.
Jak na trasę, której przejście normalnemu człowiekowi powinno zająć godzinę, poszło nam szybko i bez komplikacji. Ponownie nic nie dostarczyło mi wrażeń i spać poszedłem w złym nastroju. Poranek następnego dnia przyniósł od razu dużo zamieszania i roboty. Ktoś widział kilku ocalałych na spacerze, przez co cały obóz został wyrwany ze snu i zmuszony do działania. W szybkim marszu co kilka sekund przecierałem oczy i otwierałem je szerzej, żeby nie zasnąć w miejscu, którym aktualnie stałem.
W końcu znaleźliśmy się na obrzeżach miasta, niedaleko miejsca, w którym podobno widziano innych ocalałych. Facet z tamtej grupy przez całą drogę zapewniał nas, że to byli oni. Był tego pewien i myślał, że za odnalezienie ich otrzyma spory kawał zasług i podziękowań. Prawda była taka, że to moja strategia doprowadziła nas w tak krótkim czasie do ludzi, nie ważne czy tej grupy, czy innej.
Rozmyślanie przerwał mi szef operacji informujący mnie o moim następnym zadaniu. Polecenie brzmiało mniej więcej tak, że mam odnaleźć tamtych ocalałych i przekonać ich grupę o tym, że jesteśmy przyjaźnie nastawieni. Pod rozkazy otrzymałem troje ludzi oraz czas do końca dnia.
Jeszcze nigdy wcześniej nie widziałem tak oburzonego i jednocześnie tak zdezorientowanego, dorosłego mężczyzny. Mięśniak od znalezienia ludzi zaliczał się do tej trójki, która od teraz bezwzględnie słuchała moich poleceń. Na początku ustaliliśmy obszar, w którym mogła znajdować się grupa. Nie powinno być to za daleko ani za blisko, jeśli tamta dwójka ludzi jedynie patrolowała okolicę.
~~~
Przechodziliśmy właśnie wąską szczeliną pomiędzy budynkiem, w którym kiedyś znajdował się supermarket a dawnym kościołem, kiedy przytknięto coś zimnego do moich skroni. Rozbrzmiał dźwięk odbezpieczanego pistoletu, na co cała trójka automatycznie zwróciła się w moją stronę. W geście kapitulacji uniosłem ręce do góry. Wyrwano mi notatnik, a reszcie rozkazano wyjść ze szczeliny, gdzie czekała już pokaźna grupka ludzi o znajomych twarzach. Jeden z mężczyzn stanął krok ode mnie i przyglądał się mojej twarzy przez chwilę, jakby zastanawiając się, czy ujawnić komuś, że się znamy. Ostatecznie odszedł na słowo z szatynką, która wcześniej przystawiła mi broń do głowy. Trójka pod moim chwilowym dowodzeniem dość szybko zorientowała się, że wszystko przebiega - jak do tej pory - zgodnie z planem, toteż nie sprawiała kłopotów podczas marszu w nieznane z oczami przewiązanymi cuchnącymi szmatami.
Skradziony wzrok oddano mi na miejscu, dokładnie w jednym z namiotów w obozie. Dookoła roznosiła się nieprzyjemna woń gnijących zwłok, a chłodny wiatr przeszywał nawet wnętrze tego namiotu. Stałem przed obliczem dobrze znanego mi żołnierza, którego twarz na mój widok wykrzywiła się w grymasie niezadowolenia. W oczekiwaniu na kogoś bardziej odpowiedniego do spokojniej rozmowy ze mną rozejrzałem się po przewiewnym namiocie. Nieaktualne mapy, z których sam kiedyś korzystałem, kartki posklejane krwią z zapiskami o pozostałych zapasach. Nie było tutaj niczego przydatnego, jednak to była tymczasowa siedziba mózgów tej grupy.
Grupy, do której nie tak dawno jeszcze należałem.
~~~
Przed rozpoczęciem dłuższej rozmowy upewniłem się, czy moi towarzysze traktowani są po ludzku oraz odebrałem swój notes. W kilku zdaniach wytłumaczyłem swoje nagłe zniknięcie i co dziwne - chyba mi uwierzyli. Nie mieli nic do stracenia, a z pewnością śniły im się koce i materace zamiast ziemi i piachu, którymi raczyli się do tej pory. Szybko przeszedłem do konkretów tłumacząc, dlaczego i po co tu jestem. Koce i materace wystarczyły, żeby osiemdziesiąt procent grupy, liczącej obecnie zaledwie dwadzieścia pięć osób zgodziło się na natychmiastowy wymarsz. To tak, jakby za trochę tkaniny zapomnieli mi zdrady, jakiej się dokonałem i udzielili mi rozgrzeszenia z najcięższych z ciężkich grzechów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz