poniedziałek, 23 lipca 2018

Od Kiasa cd. Clancy'ego "Czyż nie mogło być lepiej?"

Las... Piękno... Spokój... Ładna pogoda... Niemowa... No i nakurwiające Chopinem ptaszyska przelatujące gdzieś nad naszymi głowami. Tak, z pewnością to była jak najbardziej trafna definicja dzisiejszego dnia! Towarzystwo młodego Clancy'ego nie przeszkadzało mi w najmniejszym stopniu. Chociaż potrzebował do "mówienia" tego śmiesznego notesika to zawsze przecież można było się do niego odezwać. Przynajmniej wysłucha bez przerywania mojej myśli w połowie zdania. Chociaż jako szpieg byłem zmuszony przestrzegać zasady całkowitego milczenia, to raz czy dwa nie mogłem wprost wytrzymać, żeby nie powiedzieć chociaż jakiegoś drobnego słowa w stronę wysokiego mężczyzny. Wiedząc już, że nie należy do żadnego obozu, z zadowolenie musiałem przyznać, iż spełniłem kolejny warunek swojej misji. Zwiad wykonany, przynajmniej jeden przetrwały dołączy do naszego obozu... Brakowało tylko zdobycia jakiegoś trofeum jakim mógłbym się pochwalić przed Masonem i Leonem... Ta... Te dwie głupie szkapy z pewnością będą od razu przeszukiwać mi kieszenie pragnąć dowiedzieć się czy nie znalazłem w tym chorym świecie jakiś fajnych fantów. Poganiając znacząco chłoptasia, a w między czasie mu się przedstawiając, nagle do moich wrażliwych uszu doszło dość głośne jęczenie oraz włóczenie nogami. Wiedząc, że to nie oznacza nic dobrego, automatycznie się zatrzymałem wyciągając z większej sakwy pokaźny nóż taktyczny gotowy rozciąć każdą żywą bądź nieżywą tkankę w ciele zwierzęcia lub człowieka.
- Schowaj się za mną - rzuciłem szybkie polecenie przyglądając się chmarze piętnastu zombie kierujących się akurat w naszą stronę. Mrucząc cicho pod nosem zabrałem pierwszy dość ostry zamach, który zakończył się dla zdechłego ciała kolejną, zbawczą śmiercią. Czarny jak smoła nóż niemal przeleciał na wylot jego pustą czaszkę przyskrzyniając niedobitka do ziemi niczym kawałek papieru. Mam nadzieję, że nie stracę ich na zawsze - westchnąłem w myślach zabierając się za rzucanie pozostałymi trzydziestoma sztukami sztyletów, które bezbłędnie trafiały w wybrane przeze mnie miejsca. Nigdy jakoś przesadnie nie przepadałem za bronią palną, gdyż broń biała była moim najskrytszym marzeniem od dziecka. W Red Fox'ach nauczyłem się trzech rzeczy. Pierwsza - jak podcinać ludziom gardła, druga - jak uzyskiwać od nich dobre informacje, i trzecia - jak posługiwać się swoimi ukochanymi sztyletami. Eh... Tym się kiedyś żyło! Do dziś pamiętam martwe, wyłupiaste oczy swojej pierwszej ofiary, od której uciekłem z ogromnym krzykiem. Miałem wtedy niecałe szesnaście lat, a przypadkowe naciśnięcie spustu wywołane u mnie w ramach obrony było tak szokujące jak nigdy wcześniej. Z biegiem lat na szczęście wszystko się u mnie uspokoiło, a rzucanie w zdechłe trupy i innych ludzi stało się dla mnie tylko niewinną zabawą - Łapy precz - mruknąłem czując dotyk chudych łap próbujących dostać się do niewielkiego worka zaczepionego o mój płaszcz. Mierząc chwilowo wzrokiem brązowowłosego, pociągnąłem go za rękę w stronę nie ruszających się już umarlaków - Zawsze po robocie trzeba po sobie posprzątać... Ja wyciągam sztylety ty wkładasz zwłoki w krzaki jasne? - rzuciłem dla jasności nachylając się nad pierwszym okazem piękna pozbawiając go swojej własności. Cały bród wywołany pozostałościami flaków, wytarłem w chusteczkę wielokrotnego użytku, której materiał i tak był już uświniony przez wiele innych, dość ciekawych wydarzeń. Praca szła nam dość szybko, ponieważ Clancy nie sprawiał ogromnych problemów i grzecznie wykonywał polecone mu zadanie - Komu w droge temu czas! - zadecydowałem czując jak wszystkie użyte sztylety na nowo radośnie brzęcza w swoim domu przy moim grubym pasku. Człapiąc sie dalej w odpowiednim kierunku, w pewnym momencie poczułem sie strasznie nieswojo. Chcąc uspokoić nieco to uczucie, zwolniłem na nowo kroku. Nasłuchujac dzikich odgłosów natury, nagle do moich uszu wdarł sie dziki świst przecinanego powietrza. Nim zdążylem sie zorientować, chłopaczek wisiał głowa w dół na wysokości mojego krocza patrząc na mnie szeroko otwartymi oczami - Weź ty zostaw dziecko samemu sobie... Patrz pod nogi! - zamruczałem oblizujac jezykiem przednia, wysuszoną wargę. Już miałem dobywać swojego noża, aby rozciąć stara pułapke założoną przez bylych leśniczych, ale w tym samym czasie coś ogromnego powalilo mnie na ziemie. Normalnie zacząłbym sie szarpać i zadźgalbym tą gadzine nożem, lecz znajome szczekanie od razu przywróciło mnie do rzeczywistości - Hunter? - zdziwilem sie przygladajac się ogromnemu, zmutowanego łbu grenlandzkiego psa, który należał oczywiście do mnie - Cześć pieseczku.. Jak tu dobiegłeś? - zaśmiałem sie na ukazanie ogromnego fioletowego jezora. Grenland był w siódmym niebie, ale gdy tylko ujżał obcego zjeżył sie jak najgorszy diabeł - Ciii jak na razie nie musisz odgryzać mu jaj... Jest raczej dobry - uspokoiłem go glosowo odcinajac linke na której utzrymywal sie mój towarzysz, ktory teraz runął jak długi na miękkie runo leśne - A teraz... Teraz zjemy sobie coś dobrego tylko musimy to złapać - kichnąłem wpatrujac sie w strone ptaków - Mam nadzieje, że lubisz kurczaka.
<Clancyk?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz