niedziela, 24 grudnia 2017

Od Ruslana Zadanie nr 3

Po raz kolejny poszedłem na mały zwiad. Nie miałem nic lepszego do roboty, a nuda jest najgorsza, oczywiście przed wyjściem, nie zapomniałem się napić, jednak cały mój zapas już się skończył i po raz kolejny muszę iść, do mojego ukochanego miejsca. Stary sklep monopolowy, godnie ukryty w równie starym centrum handlowym! Gratka dla takiego pijusa jak ja, jednak to nie teraz. Na szczęście po ojcu odziedziczyłem mocną głowę, dzięki czemu nawet po większej zakrapianej imprezie, umiem być jeszcze trochę trzeźwy. Błąkałem się między nowo widzianymi budynkami i starałem się wynajdywać charakterystyczne miejsca, by kiedyś odnaleźć się w tym gąszczu betonu.
Moją twarz smyrał dziwnie przyjemny wiatr. Zamknąłem oczy i zatrzymując się, rozłożyłem ręce i rozciągnąłem cale swoje ciało, wydając charakterystyczny dźwięk. Po chwilowej przerwie kontynuowałem marsz. Spojrzałem w dół na moje nogi i teraz moją uwagę skoncentrowałem na trzaskającym pod moimi podeszwami śniegiem. Piękny dźwięk! Taki spokojny i napełniający beztroską!
Szedłem już dość długo, niczego nie znajdując. Myślałem nawet nad zawracanie, jednak dzień zdawał się wyjątkowo piękny, że aż szkoda było go marnować, w jakieś ciasnej norze. Przystanąłem i wdrapałem się na jakieś niskie drzewo. Znowu dałem się porwać nieskończonej wyobraźni i moją głowę znowu zajęły nurtujące mnie pytanie.
Z osłupienia wyrwała mnie dopiero kulka lecąca w moją stronę. Automatycznie chciałem uskoczyć, jednak gałąź, na której siedziałem, nie wytrzymała mojego wiercenia się i z hukiem złamała się, a ja runąłem w dół, na szczęście lądując na miękkim śniegu.
-сука блять!-syknąłem cicho sam do siebie i zacząłem rozglądać się na wszystkie strony. Jedyne co dostrzegłem to czyjąś głowę wystającą zza muru. Szybko wstałem, podnosząc z ziemi kałasznikowa i ruszyłem w stronę podejrzanego. Bardzo powoli i cicho, by broń Boże go nie spłoszyć. Jednak gdy byłem już przy samym murze, zza jego szczytu wyłoniła się kolejna osoba i zafundowała mi salwę śnieżnych kul prosto w twarz. Otrzepałem się i tym razem szybko podbiegłem do ich osłony. Zdawało mi się, że były to jakieś dzieci. Zwinnym susem wskoczyłem na mur i z wyższością spojrzałem na moich agresorów. Było tak, jak myślałem, to były dzieci.
-Radziłbym wam raczej uważać, do kogo rzucacie!-zwróciłem im uwagę spokojnym tonem, po czym poprawiłem AK przy moim pasie, dając im wyraźny znak, że nie zawaham się go użyć. Dzieci tylko spojrzały na mnie błagalnie i jedno z nich wymamrotało:
-A pan nie chciałby się pobawić?
Przewróciłem oczami i już miałem sobie iść jednak jedno z dzieci, chwyciło mnie za nogę, a mi ledwie udało się powstrzymać od brutalnego odsunięcia go na prawidłową odległość. Nie mogłem uwierzyć, w to, co właśnie robiłem, jednak tak, właśnie miałem zamiar dołączyć do dzieci bawiących się w śniegu.
-Wcale nie wariuje!-przebiegło mi przez myśl, jak zawsze, gdy robie coś, co dorosłemu nie przystoi, albo nawet najnormalniejszemu człowiekowi.
Co prawda musiałem im dawać fory, jednak zabawa i tak była przednia. Czułem się zupełnie tak samo, jak za młodu, gdy tak samo bawiłem się w ogródku z moim rodzeństwem. Bitwy na śnieżki, budowanie fortu ze śniegu, konkurs na miss bałwana, wszystkie te zabawy były niczym wyciągnięte z mojego dzieciństwa. Od czasu do czasu nawet wyobrażałem sobie, że poznane rodzeństwo Leonarda i Emila, było tak naprawdę moim. Oczywiście trzeba było robić przerwy, jednak już po pięciu minutach wracaliśmy do zabawy. Dzieci to jednak wspaniałe kreaturki, nie da się zaprzeczyć, jednak dziwne było to, że były bez opieki. Mimo świetnej zabawy przez cały czas, przy pasie, trzymałem gotowego kałasznikowa i co jakiś czas dokładnie rozglądałem się, analizując okolicę. Na szczęście nic i nikt nie przerwało nam zabawy. Zarówno Leonard, jak i Emil okazali się błyskotliwymi dzieciakami, wygadanymi, jednak doskonale umiały wyczuć, kiedy i jak skończyć temat, by nie narobić kwasu. W końcu, gdy przyszła pora kończyć, obydwoje dzieci wyściskały mnie na do widzenia i poszły w swoją stronę. Oczywiście pożegnanie trwało chyba najdłużej z tych wszystkich rzeczy, jednak było też najsłodsze i najmilsze! A ja czując, że ten okropny świat nie upadł jeszcze na pysk, z wyjątkowym uśmiechem wracałem do mojego przysłowiowego domu.

~150 pkt leci ~Reker

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz