sobota, 25 listopada 2017

Od Erona „Pierwsze kroki na nowej drodze życia”

- Nie bij! Proszę! Powiem wszystko tylko mnie nie bij
- Andrzej gadaj, gadaj gdzie jest wasza siedziba!
- Nie mogę!
- Ależ możesz, a jak chcesz to mogę Cię odpowiednio zmotywować – wyciągnąłem nóż i przyłożyłem go do krtani pewnego osobnika. Jak się tutaj znalazłem? Otóż patrząc wstecz, to od jakiś czterech dni, może pięciu, ten dziwny koleżka śledził mnie uporczywie, czy to dzień czy to noc, łaził za mną i myślał, że go nie widzę. Będąc dobrym obywatelem postanowiłem go uświadomić, że jednak nie jest niewidzialny i przy okazji wydobyć kilka informacji. Nawet nie wiem jak się nazywa, ale wygląda na takiego Andrzeja, broda długa, brązowa i zaniedbana, czarne chytre oczka i czuć go na kilometr albo dwa. Zniszczone ubrania, gdzieniegdzie połatane pierwszym lepszym materiałem i oczywiście toporek w ręku. Znaczy już go nie ma, ale może mieć za chwilę. W sumie? To może sobie nawet zostawię ten toporek, poręczny bardzo.
- Więc jak będzie Andrzeju?
- Ale ja nie jestem Andrzej…
- Jak nie, jak ewidentnie na takiego wyglądasz. Powtórzę jeden ostatni raz, a później nie będę już taki miły i będę musiał Cię zacząć torturować, a jak nic nie powiesz, to nawet zabić, żebyś nikomu nic nie wygadał, a nie chcielibyśmy tego, prawda?
- Prawda…
- Więc powiedz mi przyjacielu, gdzie znajdę waszą siedzibę? – Mężczyzna przyparty do starego samochodu, który równie dobrze może być nazwany rdzawym mustangiem, wahał się przez chwilę, ale w końcu wydusił z siebie. Tak jak obiecałem, nie zrobiłem mu już więcej szkód, ale toporek wziąłem, no nie mogłem się powstrzymać. Ruszyłem więc w stronę metra o nazwie „Sopel”. Nie wiem co ich skłoniło do tego, żeby tam akurat się gromadzić, ale niech będzie. Wziąłem cały swój ekwipunek, moje 10kg szczęścia i ruszyłem w drogę. Było zimno, było tak cholernie i przeraźliwie zimno, że raz na jakiś czas musiałem się zatrzymać, zabić Bogu winnego zombie, który akurat przechodził i jego kumpli i ogrzać się nagrzaną od strzałów lufą. Tak wiem, każda wymówka jest dobra, żeby sobie postrzelać. W miarę jak się zbliżałem coraz więcej oznak życia było widać, a raczej oznak tego, że takowe się trzyma. Szczątki szczątków umarlaków waliły się po ulicach i gdzieniegdzie nawet sobie pojękiwały. Nawet powiesili jednego i sobie tak dyndał. Nie wiem dlaczego, ale widok ten dodał mi otuchy i nawet poprawił humor. W końcu spotkałem kilku ludzi, którzy raczej nie wyglądali na kogoś, kto rzuci się sobie na pomoc, ale też tak łatwo skóry nie sprzedadzą. Nie zatrzymałem się jednak i nawet na nich nie spojrzałem, po prostu zmierzałem do swojego celu. W końcu dotarłem. Było tam ciemno, zimno, wilgotno i o dziwo, tłoczno. W końcu po krótkich wymianach zdań dotarłem przed oblicze kobiety, która miała różnokolorowe oczy i dziwny uśmieszek na twarzy. Spojrzała na mnie twardo, tak samo jak patrzy się na wroga i dość donośnym głosem, jak na jej budowę, zapytała.
- Kim jesteś i skąd się tutaj wziąłeś – wszystkie oczy były skierowane na mnie, gdzieniegdzie błyskał nóż, ktoś inny trzymał pistolet w pogotowiu, a jeszcze inny był czarny.
- Jestem Eron, Eron Black. Urodziłem się w Ameryce, a wychowałem w Polsce. Przeżyłem w pobliskim schronie i tak sobie podróżuję i zabijam co już i tak jest martwe. – atmosfera jakby się rozluźniła, ale równie dobrze mogę powiedzie, że tamten radioaktywny szczur w rogu potrafi jakieś sztuczki.
- Rozumiem, a jaki masz cel?
- Cel? Nadrzędny to przeżyć, nie ważne jak. Zmniejszyć populację umarlaków jak tylko się da i uczynić ten świat trochę bardziej znośnym, a każdy kto wejdzie mi w drogę, będzie moim wrogiem i nie będzie dla niego litości. – Zapanowało nieznaczne poruszenie wśród grupy. Kobieta podeszła do mnie, stanęła może jakieś 20 cm ode mnie i nagle objęła.
- No to witaj wśród swoich. Nikt tutaj nikomu nie pomaga, każdy ma swoje cele, a najważniejsze główne dla wszystkich, to przeżyć i trochę się wyżyć na świecie – po tym uroczystym przywitaniu wszyscy się rozeszli. Każdy w swoją stronę. Kazano mi zostać. Sakura wyjaśniła mi wszystko, całą historię, jakieś tam zasady i pokazała lokum. Znajdowało się niedaleko wejścia do metra i chyba siłą woli się jeszcze nie załamało, ale mi odpowiadało. Zająłem „pokój” na drugim piętrze kamienicy, obejrzałem, że w sumie nic oprócz łóżka tutaj nie ma i wyszedłem. Rozejrzałem się po okolicy i ruszyłem do najwyższego budynku w okolicy, zająłem dogodne stanowisko do strzelania i zacząłem
- Raz, dwa, trzy, cztery, boom – rozległ się huk wystrzału ze snajperki. Jednego zombie mniej. Po wykończeniu pierwszego magazynku przeniosłem się na sąsiedni budynek i również wystrzeliłem magazynek. Później już tylko oglądałem jak zbiera się coraz więcej i więcej umarlaków, więc strzelałem dalej. Wpadłem w trans i nie mogłem się zatrzymać, każdy następny wystrzał był kolejnym postawionym przez siebie wyzwaniem, albo wycelowany z myślą o byłej. Minęło kilka godzi, aż ostatni pobliski umarlak zginął będąc dwa kilometry ode mnie.
- Kurde! Prawie pobiłem swój rekord – Zabrałem swoje 10kg szczęścia i ruszyłem w głąb dawnego kraju. Może spotkam kogoś ciekawego, albo kogoś nienormalnego. W każdym, razie mam cel. Brakuje mi jeszcze jednej książki, żeby skończyć plan pewnej maszyny i móc przejść do budowy i wykorzystania. Tylko jedna książka, ale za to jak ważna. Ruszyłem więc na poszukiwania. Pomachałem na do widzenia wisielcowi, który odjęknął mi i wisiał sobie dalej. Nagle podbieg do mnie jakiś mężczyzna, zakapturzony i widocznie zmachany. Dałem mu chwilę na złapanie oddechu i czekałem na jakiś ruch, albo wiadomość, ewentualnie pieniądze. W razie czego przygotowałem sobie nóż, bo nigdy nie wiadomo co komuś wpadnie do głowy.
- To ty jesteś ten nowy?
- Tak, to ja – jednak z mojego obozu, tyle dobrze. Szczerze to w sumie nie istotne, jeżeli ktoś mi zleci za odpowiednią sumę zmienię obóz, albo jak mój światopogląd nagle ulegnie zmianie. Jedno z dwóch.
- Dostałeś misję polepszenia stosunków z demonami. Tutaj masz mapę. – Powiedziawszy to odwrócił się i poszedł w swoją stronę. Demony, co? To pewnie nie są normalni ludzie, ale kto w tych czasach jest normalny? Zastrzeliłem jeszcze jakieś radioaktywne poruszające się coś i ruszyłem w drogę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz