- Powoli gaśnie we mnie ta nadzieja… - westchnęłam – Kiedy myślę że jest już dobrze to znowu wraca z podwoją siłą – dodałam złamana i odstawiłam jedzenia na bok – Teraz Derek i reszta maja mnie za jakąś obłąkaną… - powiedziałam szeptem.
- Nie było ich dzisiaj na stołówce, bo są wykończeni. Ponadto wiem jak potrafią powracać gwałtownie i nagle takie wspomnienia, więc nie jesteś sama siostrzyczko – powiedział dla pocieszenia mnie – Teraz pewnie umierają w swoich pokojach – westchnął.
- Bardzo Cię wszystko boli? - spytałam przejęta.
- Trochę ale mi przejdzie – powiedział na co lekko się uśmiechnęłam. Zawsze mówił że coś „tylko” lekko go boli, albo wcale, co oznaczało ze cierpi katusze, lecz jego ciało pozostawało opanowane, za co miałam wielki szacunek do brata. Zawsze twardo idzie do przodu i martwi się o wszystkich, tylko nie o siebie samego… Zastanawiało mnie co będzie, kiedy będzie miał własne dziecko. Musi bardziej uważać, bo niebezpieczeństwo czyhało wszędzie, a on nada czasami zachowywał się jak dziecko, tylko takie w powiększonej wersji. Zawrócił mnie na właściwa drogę, bo tak to bym nadal siedziała w obozie Śmierci i pewnie bym tak albo zginęła, albo zostałabym zamordowana. Prawie całe życie stałam nie po właściwej stronie barykady, a wszystko zaczęło się w marę na lepsze, kiedy wsypałam swój własny gang. Może i krótko potem była wojna, a później apokalipsa, ale zyskałam brata i po części prawdziwą rodzinę. Matki co prawda nigdy nie miałam i zawsze to będzie mi ciążyć na duszy, bo bardzo chciałam mieć kochającą matkę, lecz miałam brata, siostrę oraz ojca tam w górze. No! I miałam jeszcze swojego Jackoba… Ukrywaliśmy swój związek, bo nie chcieliśmy wywoływać plotek, a poza tym, to ludzie lubią ranić innych, kiedy dowiadują się o takich rzeczach.
Zastanawiało mnie czy wszystko z nim w porządku i miałam zamiar do niego pójść, kiedy zbiorę się na odwagę i kiedy będzie ciemno. Red trafił od skrzydła tresera, który obiecał ze się nim zajmie do czasu ukończenia tresury, co miało zając ponad rok, ale często go odwiedzałam i z nim trenowałam różne komendy. William i reszta oczywiście nic nie wiedziała…
- Zawsze tak mówisz braciszku, a później umierasz na medycznym – zachichotałam lekko i pokręciłam z niedowierzaniem głową – Uważaj bardziej na siebie… Martwię się o Ciebie – dodałam już spokojnie i spojrzałam na niego zatroskanym wzrokiem.
- Będę nie martw się! - powiedział łagodnie i się lekko uśmiechnął, choć wiedziałam doskonale że mu ciężko.
- Zjedzmy to w końcu, bo nam wystygnie – westchnęłam – A Ty idziesz zaraz spać do swojego pokoju i będziesz wypoczywać! - niemalże rozkazałam uśmiechając się.
- Tak jest! - odparł żartobliwie na co parsknęłam śmiechem i zabraliśmy się do jedzenia.
Gdy skończyliśmy, brat się przeciągnął i ziewnął przeciągle. Był zmęczony, a ja to dobrze rozumiałam.
- Idź już się położyć – powiedziałam do brata – Ja też chyba zaraz pójdę… Ciągle nie mogę do siebie dojść… - westchnęłam.
- Chyba tak zrobię… Za trzy dni znowu muszę potrenować z z chłopakami samoobronę – westchną drapiąc się po karku.
- Tylko tam delikatne! Kiedy się wczujesz, to troszkę się zapominasz braciszku… - rzekłam na co się zdziwił.
- Skąd wiesz? - spytał podejrzliwie na co się spięłam.
- A nie ponosi Cię? - teraz ja zadałam pytanie, żeby wyjść obronną ręką – Znam Cie braciszku na wylot – dodałam jeszcze lekko się uśmiechając, ale byłam spięta. Tak naprawdę to wiedziałam te informacje od Jackoba, bo brat zawsze był w stosunku do mnie delikatny na treningach, chociaż i tak bolało uderzanie plecami o materac.
- Może trochę… - powiedział i jakby zaczął się nad czymś zastanawiać, więc udało mi się ziewnąć i się przeciągnęłam, co poskutkowało, bo brat wstał i skierował się do drzwi.
- Dobranoc! - rzekł.
- Dobranoc braciszku! - powiedziałam i się położyłam, lecz to była tylko „przykrywka”. Musiałam najpierw poczekać, aż brat zaśnie.
< Reker? :3 zaczniesz dostrzegać ich dziwne zachowanie? xdd >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz