I znowu to samo! Kiedy tylko zobaczyłem jak Tamara zabija pierwszego doktorka znowu straciłem świadomość tego co się ze mną dzieje. Po prostu odciąłem się od rzeczywistości i jedyne co poczułem to tylko ból w karku po pięciu minutach... To wszystko było takie straszne, że zacząłem myśleć, iż życie w tych czasach zaczyna powoli mnie przerastać, ale nie mogłem przecież od tak zostawić swojej rodziny. Muszę dać radę... Muszę wiedzieć jakim dziadostwem mnie te szuje zaraziły! Nadal byłem na pograniczu snu i jawy. Poczułem jak ktoś uderzył mnie czymś w głowę albo sam się o coś uderzyłem? Nagle wszystko zniknęło... Trafiłem do pustki a potem wyrzuciło mnie do snu.
Siedziałem na trawie w swoim domu kilka lat przed wojną. Niebo było przyozdobione białymi obłokami chmur a do tego wszystkiego dołączyło jeszcze radosne ćwierkanie ptaków. Byłem bardzo zrelaksowany i spokojny. W pewnym momencie przybiegł tu też pies Michaela, który zaczął skakać obok mnie bym porzucał mu piłkę. Zrobiłem to bardzo chętnie, gdyż zawsze lubiłem tego psiaka. Nigdy nie był tak bardzo zepsuty jak mój ojciec, ale pewnego dnia zaginął... Nie dziwiłbym się jeśli ten cholerny nieudacznik by go zabił! Pamiętam, że wiele razy owczarek niemiecki mnie przed nim chronił gdy był w złym humorze... Pewnie po prostu nie chciał sobie sprawiać problemów jeśli chciałby się mnie pozbyć w każdej chwili.
Kiedy psina przyniosła mi z powrotem piłkę przez co radośnie się zaśmiałem a nawet podskoczyłem wyrzucając ją ponownie. Nie wiem ile razy powtórzyłem tą czynność, ale w pewnym momencie poczułem na swoim ramieniu czyjąś rękę. Owczarek zniknął mi gdzieś z pola widzenia więc pozostałem sam. Powoli podniosłem swoją głowę by spojrzeć kto mnie właśnie teraz dotyka oraz bardzo mocno zaciska swoją rękę.
- Tato to boli - jęknąłem a wcale powiedzieć tego nie chciałem. Cóż pewnie to działanie mojego snu a raczej koszmaru.
- Boleć będzie za kilka minut - prychnął oraz zaciągnął mnie z powrotem do domu. Nie zważał na to, że się prawie przewróciłem dla niego liczył się tylko cel, który sobie obmyślił. Kiedy dotarliśmy do salonu rzucił mną jak zabawką na kanapę, z której prawie spadłem, ale zdążyłem jakoś zachować równowagę i usiąść.
- To on? - zapytał jakiś nieznajomy więc szybko popatrzyłem w stronę miejsca gdzie siedział. Wysoki, szarooki mężczyzna siedział w fotelu uważnie mi się przyglądając.
- Tak... Zdrowy, silny i nie dotykany - zaśmiał się cicho a w moich oczach zapewne można było zobaczyć nie zrozumienie sytuacji. Nieznajomy wyjął z kieszeni portfel a potem sporą sumę pieniędzy, którą przekazał czarnowłosemu - Jest twój na 7 godzin baw się dobrze - dodał i tak po prostu sobie wyszedł. Szarooki bez większego już wahania podszedł do mnie z uśmiechem po czym usiadł obok mnie... Blisko... Za blisko... Odsunąłem się jakoś o kilka centymetrów, lecz on przysunął mnie mocno do swojego obleśnego ciała i złapał za tyłek.
- To co? Teraz się zabawimy, ale musisz być posłuszny - zaśmiał się i pociągnął mnie za ręce.
Szybko otworzyłem oczy, które ujrzały biały sufit. Zacząłem szybko oddychać a moje serce zabiło dwa razy mocniej i szybciej. Nie wiedziałem skąd pojawiają się takie koszmary... Może to jakiś efekt uboczny związany z tym czymś co ponoć we mnie się znajduje? Chciałem wstać, ale gdy tylko szarpnąłem rękami zorientowałem się, że jestem przywiązany do łóżka pasami! Co jest do cholery?! - pomyślałem, gdyż to pomieszczenie nie przypominało mi w żadnym stopniu.
Zacząłem się szarpać z myślą, że to coś mi pomoże, ale pojawiły się tylko krwawe rany na nadgarstkach, które zaczęły mnie okropnie szczypać. Nagle do pomieszczenia wszedł Edward, który tylko westchnął i pokręcił przecząco głową.
- Reker spokojnie krzywdę sobie tylko robisz - westchnął na co szarpnąłem się jeszcze raz.
- Rozwiążcie mnie do cholery! - warknąłem a w tedy on przycisnął lekko moją klatkę piersiową i podał mi jakiś pomarańczowy lek dożylnie. Poczułem kilka mocnych ukłuć w sercu, ale potem moje ciało się rozluźniło a ja popatrzyłem na sufit.
- Musisz być związany, bo inaczej zaatakujesz innych... Twój organizm ma w sobie niebezpieczną substancje, która musimy powoli usunąć. To dla twojego dobra i innych - westchnął a ja popatrzyłem na niego niezrozumiale.
- Nikomu krzywdy nie zrobiłem - mruknąłem niezadowolony.
- Prawie zabiłeś własną siostrę - rzekł a ja popatrzyłem na niego z przerażeniem - Kiedy tracisz świadomość chcesz zabić wszystko co żyje... Nie rozpoznajesz w tedy ludzi i uważasz każdego za swojego wroga - dodał jeszcze a ja przełknąłem ślinę.
- A-ale to się zmieni p-prawda? - zapytałem nieco się jąkając na co skinął głową.
- Wiem jakie jest na to lekarstwo więc jeśli będziemy ci to regularnie podawać powinno ci przejść w niecały tydzień, ale do tego czasu musisz być tutaj spięty pasami - wyjaśnił - Nie szarp się już - dodał i wyszedł z pomieszczenia. Kiedy zostałem sam nie mogłem uwierzyć, że skrzywdziłem moją, małą siostrzyczkę... Jaki ze mnie brat skoro przeze mnie cierpiała? Łzy samoistnie poleciały mi po policzkach. Spojrzałem w stronę ściany. No tak w końcu izolatka, bo jestem zagrożeniem dla innych ludzi... Cały tydzień spędzony w samotności brzmi jak psychiatryk. Obym nie ześwirował... Mam nadzieję, że nie zrobiłem Tamarze poważnej krzywdy... Muszę ją solidnie przeprosić... Jestem okropny...
<Tamara? :3 Jak się czujesz? xd>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz