czwartek, 17 sierpnia 2017

Od Reker'a cd. Kiary

Po odprowadzeniu wszystkich dzieciaków do ich domu oraz po porozmawianiu z ich rodzicami na temat wyników egzaminów oraz innych rzeczy związanych ze szkołą miałem ochotę na odpoczynek w ciepłym łóżku pod kołdrą. Cóż zima nie należała do najcieplejszych pór roku a dość długo przesiedzieliśmy na zimnie, które no nie było jakieś masakryczne, ale i tak dawało nieźle w kość więc radzę bez ciepłego ubrania nie wychodzić. Przechodząc obok okien dało się zauważyć, że śnieżyca coraz bardziej się wzmaga... Współczułem tym co byli teraz na misjach, bo to żadna przyjemność przesiadywać w jakich opuszczonych budynkach i czekać aż to diabelstwo przejdzie! Śnieżyce mogą trwać nawet czasami kilka dni przez co łatwo stracić dużo wody czy też prowiantu, który jest podczas takich podróży bardzo potrzebny.
Będąc już blisko swojego pokoju usłyszeliśmy zaniepokojonych rodziców rozmawiających ze sobą na temat swoich dzieci. Chociaż byliśmy na drugim końcu korytarza z łatwością mogliśmy usłyszeć o tym co było tematem głównym. Mianowicie z egzaminów nie wróciło do tej pory dziesięciu uczniów... Eric starał się ich jakoś uspokoić i chyba go już od tego wszystkiego zaczynała głowa boleć. Z tego co było nam wiadomo wszyscy nauczyciele wrócili już z tamtego miejsca i było tam tak jakby... Posprzątane? Jeśli można tak to w ogóle określić. Pewnie się cholerą nie chciało dzieci odprowadzać i się zgubiły - warknąłem wściekle w myślach po czym spojrzałem na Kiarę, która raczej myślała o tym samym co ja. Skinęliśmy zgodnie głowami i szybko podeszliśmy do grupy ludzi, która bardzo się denerwowała tym co się dzieje teraz z ich córkami czy też synami.
- Znajdziemy ich - stwierdziłem a wszyscy spojrzeli w naszą stronę.
- Jesteście pewni? Śnieżyca się wzmaga... Wyśle kogoś z wami na wszelki wypadek - rzekł Eric zerkając na chwilę za okno.
- Jesteśmy pewni - odezwała się tym razem Kiara - Możemy jechać sami... Damy radę - dodała jeszcze na co zaprzeczył ruchem głowy.
- Bierzecie drużynę i koniec. Inaczej was nie puszczę - uparł się na co westchnęliśmy.
- No dobra. Postaramy wrócić jak najszybciej - westchnąłem i wraz z żoną poszliśmy po swoich przyjaciół, którzy bardzo szybko się ubrali i sprawdzili swoją broń. Ja i niebieskooka ciągle byliśmy ubrani i uszykowani po egzaminach tak samo jak nasze wierzchowce więc można by rzec, iż mieliśmy mniej roboty niż oni.
Kiedy tylko konie zostały osiodłane my od razu wskoczyliśmy na swoje wierzchowce i po omówieniu szybko planu ruszyliśmy w stronę miejsca gdzie trwał egzamin. Wszyscy na głowach mieliśmy zaciągnięte kaptury i trzymaliśmy się zwartą grupą by czasami nikt z nas się jeszcze nie zgubił. Musieliśmy przeszukać dość spory teren więc w sumie to dobrze, że jednak wzięliśmy sobie jakąś pomoc, bo sami to do wieczora byśmy się raczej nie wyrobili. Cholera oby dzieciaki wytrwały - pomyślałem rozglądając się za śladami, które z pewnością mógł już zakryć biały puch. W pewnym momencie kiedy przejeżdżaliśmy obok drzewa na jednej z jego gałęzi zobaczyłem czerwoną czapkę, która pewnie należała do jednego z chłopców i musiała się tu zahaczyć kiedy próbowali znaleźć drogę do domu. Była nieco rozdarta, ale dała nam przynajmniej sygnał, iż tutaj przejeżdżali. Gdzie jesteście? - zapytałem się w myślach. Kiedy nasze poszukiwania nadal nic nie przynosiły, rozdzieliliśmy się na 4 duże grupy by każdy pojechał w jakąś stronę i posprawdzał teren. My w przeciwieństwie do młodzików wiedzieliśmy jak wrócić do obozu chociaż i tak było łatwo zgubić orientacje w terenie gdy dookoła widzisz tylko śnieg i szarość.
Pędziliśmy w stronę północy co jakiś czas nawołując dzieci po ich imionach, o których dowiedzieliśmy się jeszcze przed wyjazdem. Jim, David, Anabell, Rosa, Victoria, Jane, Andy, Cole, Alexy i Cornelia... Mogłem sobie teraz tylko wyobrazić jak bardzo są przestraszeni i zziębnięci... Kiedy wrócimy do ratusza przyda im się porządny odpoczynek a tamtym nauczycielom należy dać solidną nauczkę! Jak można od tak zostawić dzieci?! Przecież to dało się przewidzieć, że nie znają jeszcze tak dobrze całego terenu Śmierci! Jełopy cholerne... Kiedy po 25 minutach mieliśmy nieco zmienić kierunek usłyszałem cichutki płacz. Od razu na to zareagowałem i wykryłem z jakiego kierunku on pochodzi. Nie minęła minuta a przed sobą zobaczyłem dziewczynkę, która tuliła się do swojego wierzchowca a ten próbował ją ogrzać. Była przerażona i cała się trzęsła... Pewnie też spadła z konia co wywnioskowałem po jej lekko rozdartych spodniach. Szybko zeskoczyłem z Persefony i do niej podszedłem na co zadrżała a w oczach zebrało jej się jeszcze więcej łez.
- Nie bój się... Nie zrobię ci krzywdy - rzekłem od razu pomagając jej wstać - Zabierzemy cię do domu... Nie płacz - mówiłem spokojnie starając ją się uspokoić.
- Zostawili nas - powiedziała zapłakana oraz zadrżała cała z zimna.
- Cii... Już dobrze... - pogłaskałem ją po głowie oraz okryłem ciepłym kocem - Możesz wsiąść na konia? - zapytałem jeszcze na co pokiwała twierdząco głową. Gniadosz cały czas leżał by blond włosa mogła na niego wejść a kiedy to się stało po prostu wstał i powoli ruszył za mną - Wiesz gdzie są inne dzieci? - zapytałem jeszcze.
- D-david był ze mną, ale chciał p-poszukać p-pomocy - mówiła jąkając się na co skinąłem głową.
- Nie bój się, znajdziemy wszystkich i odprowadzimy was do domów - rzekłem a ona zaczęła powoli się uspokajać. Po jakimś czasie wraz z Derekiem i Jackobem znaleźliśmy tego Davida, który leżał wyczerpany na ziemi i już słabo dyszał. Szybko okryliśmy go kocami a jako, iż prawie ledwie żył, Derek wziął go na swojego ogiera oraz próbował ogrzać go też jakoś własnym ciałem. Mieliśmy na razie tylko dwójkę dzieci... Nie miałem pojęcia czy inni kogoś już znaleźli czy nie... Bałem się coraz bardziej o te dzieciaki, bo temperatura spadał niestety coraz bardziej.
Kolejne minuty płynęły coraz dłużej a my nie mogliśmy odnaleźć reszty dzieci. Nie mieliśmy zamiaru się poddać, ale strach, że mogły już nie żyć dołował nas coraz bardziej. Mieliśmy już zawracać, ale w tedy pokazał się przed nami ruch. Z początku myślałem, że to dzikie zwierze, ale był to jeden z zaginionych chłopców. Nie miał już sił na dalszą wędrówkę oraz miał rozerwaną kurtkę, która przepuszczała zimno i ochładzała jego organizm. Wpakowałem go od razu na swojego konia a jego ciało było zimne jak lód! Malec tulił się do mnie chcąc zapewne poczuć się bezpiecznie i odczuć więcej ciepła dlatego nie zamierzałem go odtrącać.
- Dajcie koc - powiedziałem do chłopaków wyciągając lewą rękę w ich stronę gdyż prawą trzymałem chłopca i wodze jednocześnie.
- Skończyły się - rzekł zdenerwowany Jackob na co chwilowo przygryzłem dolną wargę. Cholera, że też teraz to się dzieje - pomyślałem zaczynając odpinać powoli zamek błyskawiczny swojego płaszcza, który już po chwili wylądował na chłopcu, który i tak nie odrywał się od mojego ciała. Ja pierdole! Ale kurwa zimno! - krzyknąłem sobie w myślach czując ten chłód, który uderzył w moje ciało, lecz starałem się tym nie przejmować.
- Jak tam wam idzie? - zapytałem przez krótkofalówkę resztę ekipy w nadziei, że to coś jeszcze działa.
- Do... Zna... - usłyszałem tylko urywki słów.
- Podajcie liczby dzieci... Nie słyszę was - rzekłem nasłuchując uważnie.
- Trzy - rzekła Kiara a ja od razu podliczyłem, że z naszymi będzie szóstka.
- Dw.. - powiedział ktoś inny w połowie.
- Dwa - oznajmił Mike.
- Wracamy do ratusza to wszyscy - rzekłem spokojnie i zawróciłem konia w stronę ratusza a przynajmniej tak mi się wydawało. Po czterdziestu minutach jazdy natrafiliśmy na Kiarę i resztę bandy z dziećmi.

<Kiara? :3 Dasz mu kocyk? xd>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz