czwartek, 17 sierpnia 2017

Od Kiary cd. Reker'a

No nie było łatwo. Śnieg coraz bardziej zacinał a temperatura drastycznie spadała. Z niecałych minus dwudziestu stopni zrobiło się minus czterdzieści parę. W dodatku wiatr sprawiał iż było jeszcze zimniej... Wraz ze swoją grupą złożoną z Luisa, Dana, Marka i Willa.
Wołaliśmy dzieciaki po imieniu a broń mieliśmy w gotowości. Z początku jechaliśmy jakieś pół godziny i nic lecz w pewnym momencie, przejeżdżając obok gęstych krzaków zauważyłam czyjąś wystającą rękę. Inni odbezpieczyli na wszelki wypadek broń, a ja poszłam to sprawdzić.
Kiedy podeszłam bliżej i nieco odsypałam śniegu, zobaczyłam że to jeden z chłopców! Wyciągnęłam go z krzaków i zaspy śniegu. Szybko podeszłam do Willa który szybko wziął chłopca do siebie i przykrył go ciepłym, grubym kocem. Jak się okazało to był Alexy. Kiedy tylko poczuł ciepełe ciało Willa od razu się w niego wtulił tak samo jak w koc. Przyjaciel od razu go do siebie przytulił chcąc go ogrzać ciepłem własnego ciała i pojechaliśmy dalej. Kolejnym dzieckiem jakim znaleźliśmy była dziewczynka Cornelia.
Trzymała się kurczowo wody zwojego konia leźąc na jego grzbecie bez sił. Dan od razu wziął ją delikatnie na swojego konia i okrył ją kocem. Drżała strasznie z zimna i nieco popłakiwała lecz nie miała za bardzo sił.
- Cichutko nie płacz mała - szepnął i ją pogłaskał po głowie - Jesteś juź bezpieczna - dodał i po chwili znalazła się druga dziewczynka czyli Anabel. Była skulona pod drzewem i właściwoe to już zasypiała. Nie mogła się już ruszać... Mark ją wziął i przykrył, a wtedy usłyszałam przez krutkofalówkę Rekera.
*****
Kiedy chłopaki do nas dołączyli od razu spostrzegłam iź skończyły im się koce, a Reker był bez kurtki! Szybko do nich podjechałam i dałam im koce które mieliśmy w zapasie na wszelki wypadek. Okryłam delikatnie chłopca którego trzymał mąż, a później jego oraz dałam mu rękawiczki gdyż widziałam że już nie może ruszać palcami.
- Was gdzieś na chwilę puścić samych - westchnęlam i zaczęliśmy szybko wracać w stronę ratusza. Pogoda się pogorszyła tak bardzo że cudem dotarliśmy do domu! Gdyby nie my to dzieciaki spewnością by umarły, zamarzając w takiej temperaturze. Nasze wierzchowce na szczęście wiedziały gdzie jest stajnia więc pomogły zaprowadzić młode i mniej doświadczone konie do stajni. Wzieliśmy dzieciaki na ręce i szybko pobieglośmy z nimi na medyczny gdyż inaczej było by z nimi bardzo źle w takim sensie źe by z pewnością umarły... Ich organizmy doznały szoku termicznego i odmrożeń więc medyczny był konieczny by mogli przeżyć i wrócić do zdrowia. Naprawdę miały duźo szczęścia że je znaleźliśmy, ale nie było by tego cyrku gdyby nie leniwi nauczyciele! Edward i reszta lekarzy szybko się nimi zajęli, podczas gdy my poszliśmy na korytarz i usiedliśmy na krzesłach wyczerpani. Musieliśmy zebrać jakoś siły. To było wyczerpujące... Spojrzałam zza okno, gdzie zobaczyłam iż zamieć rozszalała się na dobre. Po chwili przybiegli rodzice dzieci którzy wbiegli na medyczny jak torpedy.

< Reker? ;3 jak tam? Później do nas przylezą czy coś? Xdd >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz