Po zabawie z synami Reker zasnął wyczerpany, wiec nie zamierzałam go budzić, gdyż zwyczajnie nie miałam do tego serca, wiec przykryłam go delikatnie grubą kołdrą i kocem, gdyż niestety bardzo zmarzł dzisiejszego dnia. Zjadłam z dziećmi kolację o godzinie dwudziestej, później była kąpiel, a następnie położyłam dzieciaki do łóżka i poczytałam im przed snem.
Kiedy chłopcy smacznie zasnęli, zostawiłam im lekko uchylone drzwi, by w razie czego mogli do nas przyjść, a sama w końcu z wielka ulgą wlazłam pod pierzyny i zasnęłam kompletnie wyczerpana.
Była zimna. Wraz ze swoją drużyną, a właściwie to naszą, bo Reker też z nami jechał, byliśmy na misji. Był to czas kiedy byliśmy w Duchach i nie wiedzieliśmy że Śmierć jest dobra, oraz to iż Eric Helsing jest moim wujkiem.
Byliśmy śmiertelnymi wrogami... Jechaliśmy do przemytników by dostarczyć im żywność, a w zamian mieliśmy dostać od nich lekarstwa. No... W sumie to byliśmy dwiema drużynami, wiec tamta druga zabierała leki, a my mieliśmy za zadanie tylko dostarczyć prowiant do zaprzyjaźnionego nam obozu, a później jechać dalej by sprawdzić nasz tereny daleko na zadupia.
Było cholernie zimno, lecz i tak nasze wierzchowce dzielnie nam służyły, a z resztą były przyzwyczajone do zimna, choć wiadomo że i tak trochę czuły zimno otoczenia.
Pożegnaliśmy się ze swoimi towarzyszami oraz sojusznikami i zawróciliśmy konie dalej na południe. Jak to na misji, panowała między nami cisza, gdyż się skupialiśmy oraz wypatrywaliśmy zagrożenia.
Byliśmy śmiertelnymi wrogami... Jechaliśmy do przemytników by dostarczyć im żywność, a w zamian mieliśmy dostać od nich lekarstwa. No... W sumie to byliśmy dwiema drużynami, wiec tamta druga zabierała leki, a my mieliśmy za zadanie tylko dostarczyć prowiant do zaprzyjaźnionego nam obozu, a później jechać dalej by sprawdzić nasz tereny daleko na zadupia.
Było cholernie zimno, lecz i tak nasze wierzchowce dzielnie nam służyły, a z resztą były przyzwyczajone do zimna, choć wiadomo że i tak trochę czuły zimno otoczenia.
Pożegnaliśmy się ze swoimi towarzyszami oraz sojusznikami i zawróciliśmy konie dalej na południe. Jak to na misji, panowała między nami cisza, gdyż się skupialiśmy oraz wypatrywaliśmy zagrożenia.
*****
Po czterech godzinach byliśmy już na miejscu i zaczęliśmy sprawdzać tereny. Było też dużo zombie ale na szczęście je jakoś omijaliśmy. Wiatr, mróz, śnieg... To była nasza rutyna. Męcząca rutyna, lecz i tak nikt się tym nie przejmował, bo przecież byliśmy wtedy tresowani na posłuszne kundle. Nie wiedzieliśmy co z nami robią... Nic nie wiedzieliśmy, a prawda była przed nami solidnie ukrywana. Nagle podczas sprawdzania naszych północnych terenów usłyszeliśmy strzały.
W jednej chwili rozpętało się piekło... Trupy i Śmierć nas atakowały! Mieliśmy problem, gdyż byliśmy na otwartym terenie, zupełnie jak na tacy. Rozejrzałam się z Rekerem spanikowanym wzrokiem po otoczeniu, by znaleźć jakąś kryjówkę i wtedy zobaczyłam kilka opuszczonych budynków... Reker od razu dał sygnał wraz ze mną że musimy się tam schronić, bo inaczej nie przeżyjemy, gdyż wroga było trzy razy więcej niż nas.
Szybko schroniliśmy się w budynkach i zaczęliśmy ostrzał ze wszystkich stron. Chcieli nas okrążyć, osaczyć nas wokoło, a my staraliśmy się na to nie pozwolić, choć i tak kilku wlazło do budynku, więc nasi odnieśli obrażenia, lecz nie zdołali nas dobić, a przynajmniej długo im to zajęło by to zrobić, więc nie wiedziałam czy to był po prostu ich szok czy mało przygotowanie do bitwy.
Mimo iż wroga było więcej, to jakoś odpieraliśmy ich ataki, aż w końcu Trupy padły martwe, a Śmierć się wycofała, woląc chyba zachować swoich ludzi, albo z tchórzostwa... Cholera ich tam wiedziała wtedy! W każdym razie odetchnęliśmy z ulgą i popatrzyliśmy na siebie jakbyśmy byli duchami, ale takimi prawdziwymi.
Zaczęliśmy liczyć ludzi. W sumie mieliśmy trochę rannych więc musieliśmy przerwać misję sprawdzania terenów i wrócić do bazy czym prędzej, zanim nasi ludzie się wykrwawią. Sama tez byłam we krwi ale nie miałam jakiś strasznych ran...
Byłam bardziej w kurzu i wyglądałam jakbym wróciła z wojny. Zaczęliśmy chodzić po pomieszczeniach, a ja weszłam na górę, gdzie wcześniej strzelałam i zobaczyłam rannego żołnierza ze Śmierci. Był ciężko ranny i ledwie żywy... Stałam jak głupia i patrzyłam się na niego właściwie nie wiedząc czemu, bo w zasadzie powinnam go była dobić, by już przynajmniej nie konał zbyt długo. Nie byłam potworem, który lubił patrzeć na cierpienie innych.
Nie lubiłam patrzeć gdy ktoś cierpiał. W końcu wróg mnie zauważył i lekko się zatrząsł, co pewnie nie było świadome albo też i kontrolowane. Był przestraszony, gdyż pewnie wiedział że przyszłam zabić niedobitki z jego drużyny. Był bezbronny... Nie mógł się za bardzo ruszać z osłabienia, co było wynikiem ogromnych obrażeń i dużej utraty krwi.
W sumie z jednej strony chciałam go zabić już teraz, lecz z drugiej strony coś mnie od tego powstrzymywało i wręcz krzyczało w mojej głowie by tego nie robić. Kiedy już nie wiedziałam co robić nagle spostrzegłam obok niego zdjęcie. Było na nim widać jego, zapewne jego żonę i nowo narodzone dziecko. Zdjęcie było zrobione w naszych obecnych czasach, więc doskonałej jakości to ono nie było...
Spojrzałam znów na niego, oczywiście nie pokazując wtedy uczuć, co robiłam nieświadomie i do niego powoli podeszłam, uważając by w razie czego zabić wroga, który by mnie zaatakował. Mężczyzna na około dwadzieścia osiem lat się wzdrygnął i jakby szukał wzrokiem ucieczki, lecz nie mógł się ruszać, co było dla niego zgubą.
Trzymał się kurczowo krwawiących ran na udzie oraz brzuchu, zaciskając przy tym strasznie zęby, gdyż nieco się szamotał, co powodowało tylko większy ból. Kałuża szkarłatnej cieczy wokoło niego powoli stawała się coraz to większa, więc wiedziałam że nie wytrwa do powrotu swoich by mu zapewnili pomoc medyczną.
Kucnęłam obok niego przez co spojrzał na mnie przerażonymi oczami, a jego oddech drastycznie przyspieszył, co ułatwiało wykrwawianie się. Zapewne myślał iż chcę go zabić w taki sposób by bardziej cierpiał, ale i też pewnie że zaraz go zabiję i nie zobaczy już swojej rodziny...
Otworzyłam jedną z toreb i wyjęłam kawałek czystej szmatki i spojrzałam na niego. Zadrżał ponownie i pojawiły mu się w oczach łzy. "nie zabiję Cię matole" - pomyślałam sobie.
- Otwórz usta - powiedziałam cicho, na co pokręcił lekko przecząco głową - Otwórz, bo będziesz się darł zaraz na cały głos... Lepiej żeby reszta moich tu nie przyszła... Chcesz przeżyć, to musisz to zrobić, chyba że wolisz umrzeć i zostawić swoja rodzinę samą - dodałam, na co przełknął ślinę i nie wiele myśląc, choć ze strachem wziął ją w usta.
- Dobrze... Zagryź mocno - dodałam i zaczęłam sprawdzać jego rany. Były bardzo poważne i wiedziałam że na pewno by nie przeżył powrotu swoich, ponieważ rany były jeszcze poważniejsze niż początkowo sądziłam...
Zaczęłam mu podawać nieco środka znieczulającego choć teraz bardzo ryzykowałam iż wbije mi nóż w plecy czy coś, ale musiałam tak zrobić, gdyż wiedziałam że by się zaraz wydarł albo stracił przytomność, co by skutkowało tym ze by umarł.
W jednej chwili rozpętało się piekło... Trupy i Śmierć nas atakowały! Mieliśmy problem, gdyż byliśmy na otwartym terenie, zupełnie jak na tacy. Rozejrzałam się z Rekerem spanikowanym wzrokiem po otoczeniu, by znaleźć jakąś kryjówkę i wtedy zobaczyłam kilka opuszczonych budynków... Reker od razu dał sygnał wraz ze mną że musimy się tam schronić, bo inaczej nie przeżyjemy, gdyż wroga było trzy razy więcej niż nas.
Szybko schroniliśmy się w budynkach i zaczęliśmy ostrzał ze wszystkich stron. Chcieli nas okrążyć, osaczyć nas wokoło, a my staraliśmy się na to nie pozwolić, choć i tak kilku wlazło do budynku, więc nasi odnieśli obrażenia, lecz nie zdołali nas dobić, a przynajmniej długo im to zajęło by to zrobić, więc nie wiedziałam czy to był po prostu ich szok czy mało przygotowanie do bitwy.
Mimo iż wroga było więcej, to jakoś odpieraliśmy ich ataki, aż w końcu Trupy padły martwe, a Śmierć się wycofała, woląc chyba zachować swoich ludzi, albo z tchórzostwa... Cholera ich tam wiedziała wtedy! W każdym razie odetchnęliśmy z ulgą i popatrzyliśmy na siebie jakbyśmy byli duchami, ale takimi prawdziwymi.
Zaczęliśmy liczyć ludzi. W sumie mieliśmy trochę rannych więc musieliśmy przerwać misję sprawdzania terenów i wrócić do bazy czym prędzej, zanim nasi ludzie się wykrwawią. Sama tez byłam we krwi ale nie miałam jakiś strasznych ran...
Byłam bardziej w kurzu i wyglądałam jakbym wróciła z wojny. Zaczęliśmy chodzić po pomieszczeniach, a ja weszłam na górę, gdzie wcześniej strzelałam i zobaczyłam rannego żołnierza ze Śmierci. Był ciężko ranny i ledwie żywy... Stałam jak głupia i patrzyłam się na niego właściwie nie wiedząc czemu, bo w zasadzie powinnam go była dobić, by już przynajmniej nie konał zbyt długo. Nie byłam potworem, który lubił patrzeć na cierpienie innych.
Nie lubiłam patrzeć gdy ktoś cierpiał. W końcu wróg mnie zauważył i lekko się zatrząsł, co pewnie nie było świadome albo też i kontrolowane. Był przestraszony, gdyż pewnie wiedział że przyszłam zabić niedobitki z jego drużyny. Był bezbronny... Nie mógł się za bardzo ruszać z osłabienia, co było wynikiem ogromnych obrażeń i dużej utraty krwi.
W sumie z jednej strony chciałam go zabić już teraz, lecz z drugiej strony coś mnie od tego powstrzymywało i wręcz krzyczało w mojej głowie by tego nie robić. Kiedy już nie wiedziałam co robić nagle spostrzegłam obok niego zdjęcie. Było na nim widać jego, zapewne jego żonę i nowo narodzone dziecko. Zdjęcie było zrobione w naszych obecnych czasach, więc doskonałej jakości to ono nie było...
Spojrzałam znów na niego, oczywiście nie pokazując wtedy uczuć, co robiłam nieświadomie i do niego powoli podeszłam, uważając by w razie czego zabić wroga, który by mnie zaatakował. Mężczyzna na około dwadzieścia osiem lat się wzdrygnął i jakby szukał wzrokiem ucieczki, lecz nie mógł się ruszać, co było dla niego zgubą.
Trzymał się kurczowo krwawiących ran na udzie oraz brzuchu, zaciskając przy tym strasznie zęby, gdyż nieco się szamotał, co powodowało tylko większy ból. Kałuża szkarłatnej cieczy wokoło niego powoli stawała się coraz to większa, więc wiedziałam że nie wytrwa do powrotu swoich by mu zapewnili pomoc medyczną.
Kucnęłam obok niego przez co spojrzał na mnie przerażonymi oczami, a jego oddech drastycznie przyspieszył, co ułatwiało wykrwawianie się. Zapewne myślał iż chcę go zabić w taki sposób by bardziej cierpiał, ale i też pewnie że zaraz go zabiję i nie zobaczy już swojej rodziny...
Otworzyłam jedną z toreb i wyjęłam kawałek czystej szmatki i spojrzałam na niego. Zadrżał ponownie i pojawiły mu się w oczach łzy. "nie zabiję Cię matole" - pomyślałam sobie.
- Otwórz usta - powiedziałam cicho, na co pokręcił lekko przecząco głową - Otwórz, bo będziesz się darł zaraz na cały głos... Lepiej żeby reszta moich tu nie przyszła... Chcesz przeżyć, to musisz to zrobić, chyba że wolisz umrzeć i zostawić swoja rodzinę samą - dodałam, na co przełknął ślinę i nie wiele myśląc, choć ze strachem wziął ją w usta.
- Dobrze... Zagryź mocno - dodałam i zaczęłam sprawdzać jego rany. Były bardzo poważne i wiedziałam że na pewno by nie przeżył powrotu swoich, ponieważ rany były jeszcze poważniejsze niż początkowo sądziłam...
Zaczęłam mu podawać nieco środka znieczulającego choć teraz bardzo ryzykowałam iż wbije mi nóż w plecy czy coś, ale musiałam tak zrobić, gdyż wiedziałam że by się zaraz wydarł albo stracił przytomność, co by skutkowało tym ze by umarł.
Szybko opatrzyłam mu głębsze rany, choć i tak potrzebował leżeć na medycznym. Rany dobrze zdezynfekowałam, zaszyłam i podałam antybiotyk na wszelki wypadek. Nie wiem czemu mu pomagałam... Nie wiem tego, ale może zrobiło mi się go żal?
Był wtedy moim wrogiem, lecz nie potrafiłam się odwrócić od cierpiącego, zważywszy że miał żonę i dziecko! W każdym razie po opatrzeniu go, wstałam i wyjęłam mu szmatkę z ust, chowając wszystko do plecaka. Założyłam go na siebie i odwróciłam się do niego plecami, kierując się ku zejściu na dół.
- Dlaczego to zrobiłaś? - spytał ledwie, przez co przystanęłam, ale się do niego nie odwróciłam, tylko cały czas stałam do niego plecami.
- Nie jesteśmy potworami... Też mamy uczucia. Dbaj o rodzinę - powiedziałam i wyszłam szybko, a w połowie schodów spotkałam Dereka.
- Kiara wszystko w porządku?! Nie odzywałaś się przez krótkofalówkę... Myśleliśmy że coś się złego stało - powiedział z przejęciem.
- Nie... Zepsuła mi się dlatego nie słyszałam - westchnęłam - Na górze wszyscy martwi z wrogów... Wracajmy bo nasi się wykrwawią, mają mało czasu - dodałam, na co skinął głową i szybko wyszliśmy z budynku. Wsiedliśmy na konie i ostatni raz rzuciłam wzrok na budynki, jakby sprawdzając jeszcze czy aby na pewno nikogo nie ma, po czym ruszyliśmy szybko w stronę bazy.
Zostawiłam wtedy tego żołnierza ze Śmierci przy życiu, wcześniej go opatrując. Miałam nadzieję w duszy ze przeżyje i właściwie aż do tego dnia nie wiedziałam czy przeżył oraz czy ma się dobrze ze swoja rodziną. Tereny Śmierci są duże, tak samo jest na nich ludzi, więc wątpiłam czy się ponownie spotkamy. Mniejsza... Spałam dalej spokojnie, kiedy wtem usłyszałam straszne kaszlenie i wiedziałam że należy ono do Rekera, wiec od razu się obudziłam i widziałam jak stoi przy stole ledwie żywy. Miał katar, kaszel i najwidoczniej gorączkę bo drżał bardzo. Niewiele myśląc wstałam szybko i do niego podeszłam, kładąc mu rękę na ramieniu.
- Idź spać kochanie, poradzę sobie - rzekł spokojnie, ale ponownie wzięło go na kaszlenie, a ja zmartwiłam się nie na żarty!
- Nie ma mowy... Wracaj do łóżka - powiedziałam stanowczo i położyłam go szybko na łóżku, podnosząc mu nieco głowę na poduszkach by mógł lepiej oddychać i dałam mu dużo chusteczek obok jego stolika. Wyjęłam swój stetoskop i zaczęłam go osłuchiwać tak jak myślałam, przeziębienie plus zapalenie płuc. To było bardzo poważne!
- Nic mi nie będzie - powiedział słabo.
- Nie kłam Reker! Masz zapalenie płuc i się bardzo przeziębiłeś, musisz leżeć w łóżku i koniec kropka - powiedziałam stanowczo i przykryłam go zaraz kołdrą i grubymi kocami. Dotknęłam jego czoła, które było rozpalone. Przestraszyłam się nieco i zmierzyłam mu temperaturę. Miał ponad 41 stopni gorączki! Mógł mi się przekręcić!!!
Zaczęłam robić szybko chłodne okłady na czoło, przez co się wzdrygnął. Podałam przeciwgorączkowe oraz antybiotyki na zapalenie, a na koniec podłączyłam mu maskę tlenową. Martwiłam się o niego, bo był bardzo chory... Widziałam że się męczy. Czuwałam przy nim cały czas, zmieniając mu ogłady na czoło, oraz przykryłam o też swoją kołdrą i kocem by było mu cieplej.
- Biedaku Ty mój... - szepnęłam delikatnie go głaszcząc po włosach - Nie martw się będzie dobrze, śpij kochanie - dodałam widząc iż zamknął oczy. Dzieci przebudziły też o trzeciej rano przez jego wcześniejszy kaszel, więc przyszły do mnie niepewnie. Przytuliłam je do siebie i powiedziałam że z tatą będzie dobrze, tylko musi się wykurować w spokoju.
Pomogłam im zasnąć, dając każdemu po misiu do spania, zanuciłam i oboje zasnęli, a Rajenek to tam spał jak kamień, wiec o tyle dobrze, bo takiego malucha trudniej uśpić niż starsze dzieci, a płacz dziecka mi teraz nie potrzeby, zwłaszcza gdy Reker tak bardzo źle się czuł. usiadłam na łóżku i pilnowałam swojego męża, co jakiś czas zmieniając mu okłady na czoło, a sen całkowicie mi przeszedł.
< Reker? ;3 >
Był wtedy moim wrogiem, lecz nie potrafiłam się odwrócić od cierpiącego, zważywszy że miał żonę i dziecko! W każdym razie po opatrzeniu go, wstałam i wyjęłam mu szmatkę z ust, chowając wszystko do plecaka. Założyłam go na siebie i odwróciłam się do niego plecami, kierując się ku zejściu na dół.
- Dlaczego to zrobiłaś? - spytał ledwie, przez co przystanęłam, ale się do niego nie odwróciłam, tylko cały czas stałam do niego plecami.
- Nie jesteśmy potworami... Też mamy uczucia. Dbaj o rodzinę - powiedziałam i wyszłam szybko, a w połowie schodów spotkałam Dereka.
- Kiara wszystko w porządku?! Nie odzywałaś się przez krótkofalówkę... Myśleliśmy że coś się złego stało - powiedział z przejęciem.
- Nie... Zepsuła mi się dlatego nie słyszałam - westchnęłam - Na górze wszyscy martwi z wrogów... Wracajmy bo nasi się wykrwawią, mają mało czasu - dodałam, na co skinął głową i szybko wyszliśmy z budynku. Wsiedliśmy na konie i ostatni raz rzuciłam wzrok na budynki, jakby sprawdzając jeszcze czy aby na pewno nikogo nie ma, po czym ruszyliśmy szybko w stronę bazy.
Zostawiłam wtedy tego żołnierza ze Śmierci przy życiu, wcześniej go opatrując. Miałam nadzieję w duszy ze przeżyje i właściwie aż do tego dnia nie wiedziałam czy przeżył oraz czy ma się dobrze ze swoja rodziną. Tereny Śmierci są duże, tak samo jest na nich ludzi, więc wątpiłam czy się ponownie spotkamy. Mniejsza... Spałam dalej spokojnie, kiedy wtem usłyszałam straszne kaszlenie i wiedziałam że należy ono do Rekera, wiec od razu się obudziłam i widziałam jak stoi przy stole ledwie żywy. Miał katar, kaszel i najwidoczniej gorączkę bo drżał bardzo. Niewiele myśląc wstałam szybko i do niego podeszłam, kładąc mu rękę na ramieniu.
- Idź spać kochanie, poradzę sobie - rzekł spokojnie, ale ponownie wzięło go na kaszlenie, a ja zmartwiłam się nie na żarty!
- Nie ma mowy... Wracaj do łóżka - powiedziałam stanowczo i położyłam go szybko na łóżku, podnosząc mu nieco głowę na poduszkach by mógł lepiej oddychać i dałam mu dużo chusteczek obok jego stolika. Wyjęłam swój stetoskop i zaczęłam go osłuchiwać tak jak myślałam, przeziębienie plus zapalenie płuc. To było bardzo poważne!
- Nic mi nie będzie - powiedział słabo.
- Nie kłam Reker! Masz zapalenie płuc i się bardzo przeziębiłeś, musisz leżeć w łóżku i koniec kropka - powiedziałam stanowczo i przykryłam go zaraz kołdrą i grubymi kocami. Dotknęłam jego czoła, które było rozpalone. Przestraszyłam się nieco i zmierzyłam mu temperaturę. Miał ponad 41 stopni gorączki! Mógł mi się przekręcić!!!
Zaczęłam robić szybko chłodne okłady na czoło, przez co się wzdrygnął. Podałam przeciwgorączkowe oraz antybiotyki na zapalenie, a na koniec podłączyłam mu maskę tlenową. Martwiłam się o niego, bo był bardzo chory... Widziałam że się męczy. Czuwałam przy nim cały czas, zmieniając mu ogłady na czoło, oraz przykryłam o też swoją kołdrą i kocem by było mu cieplej.
- Biedaku Ty mój... - szepnęłam delikatnie go głaszcząc po włosach - Nie martw się będzie dobrze, śpij kochanie - dodałam widząc iż zamknął oczy. Dzieci przebudziły też o trzeciej rano przez jego wcześniejszy kaszel, więc przyszły do mnie niepewnie. Przytuliłam je do siebie i powiedziałam że z tatą będzie dobrze, tylko musi się wykurować w spokoju.
Pomogłam im zasnąć, dając każdemu po misiu do spania, zanuciłam i oboje zasnęli, a Rajenek to tam spał jak kamień, wiec o tyle dobrze, bo takiego malucha trudniej uśpić niż starsze dzieci, a płacz dziecka mi teraz nie potrzeby, zwłaszcza gdy Reker tak bardzo źle się czuł. usiadłam na łóżku i pilnowałam swojego męża, co jakiś czas zmieniając mu okłady na czoło, a sen całkowicie mi przeszedł.
< Reker? ;3 >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz