niedziela, 27 sierpnia 2017

Od Erica cd. Kiary

Lepiej dnia nie mogłem sobie zaplanować - pomyślałem patrząc na pięć, niespokojnych koni, które zniknęły w kolejnych krzakach. Trochę mnie ten widok zaniepokoił, gdyż za równo mogło komuś się coś stać, ale też mogła być to na nas pułapka... W końcu Trupy i Demony czekają tylko na moją Śmierć by zaatakować moich ludzi i ich pozabijać albo wziąć do niewoli! Sama myśl o tym co mogłoby się stać budziła we mnie powoli złość dlatego potrząsnąłem lekko głowa niczym po poważnym upadku z dużej wysokości, oraz spojrzałem w stronę miejsca skąd wybiegły przestraszone konie bez jeźdźców.
- Może najpierw sprawdźmy co stało się z ich jeźdźcami - rzekłem do siostrzenicy, która na moje słowa skinęła głową. Długo nie zastanawialiśmy się co teraz robić tylko ruszyliśmy śladami odciśniętych w śniegu kopyt w poszukiwaniu nieznajomych. Nie miałem pojęcia czy są wrogami a może przyjaciółmi dlatego wolałem zachować jak największą ostrożność.
Zapadał już powoli zmrok, ale nie obawiałem się jakoś szczególnie zielonych pokrak zwanych zombie, gdyż ich aktywność w zimie gwałtowanie maleje... Chyba te ich zmysły czy co one tam mają zamarzają aż do wiosny. Obym ja po swojej śmierci nie zamienił się w coś takiego - mruknąłem sobie w myślach rozglądając się uważnie dookoła by znaleźć jak najszybciej cel swoich poszukiwań. W pewnym momencie gdy przejeżdżaliśmy przez jakieś chaszcze usłyszeliśmy nieprzyjemne dla ucha i lodowate głosy jakiś mężczyzn. Odruchowo zatrzymaliśmy swoje wierzchowce oraz z nich zeszliśmy by jeszcze lepiej ukryć się w zaroślach. Nie widzieliśmy jeszcze co się dokładnie dzieje dlatego po cichutku zaczęliśmy skradać się w kierunku skąd pochodziły głosy. Cała tajemnica wyjaśniła się dopiero po trzech minutach gdy zobaczyliśmy przed sobą ognisko, siedmiu facetów, którzy najwidoczniej bawili się w handlarzy żywym towarem oraz pięć kobiet, do których najwidoczniej należały przestraszone wierzchowce, na które tak nie dawno patrzeliśmy.
- Cholerna konina musiała zwiać! - warknął jeden z mężczyzn, który kręcił się nerwowo przy źródle światła jak i ciepła.
- Boże Hans pięć koni w tą czy w tamtą nie robi nikomu różnicy... Mamy dziewuchy to najważniejsze! Nikt się nie skapnie, bo ich obóz i tak już nie istnieje - zaśmiała się drugi porywacz, który rozsiadł się jak królewicz przy ogniu.
- No nie wiem, nie wiem - mruczał pierwszy facet, a reszta ekipy przyglądała mu się z zainteresowaniem jakby był jakimś pieprzonym duchem czy coś na ten wzór.
- Zamknij się już i usiądź na dupie, bo tylko zwierzynę zwołujesz i inne cholerstwa - burknął ze złością jego rozmówca na co ten posłał mu obrażoną minę kociaka, ale wypełnił jego rozkaz siadając nieopodal niego.
- Jak sądzisz ile za nie dostaniemy? - zapytał przez co jedna z dziewczyn warknęła coś w ich stronę, ale knebel w jej ustach stworzony przy pomocy szmatki automatycznie ją wyciszył na skutek czego nie dało się usłyszeć konkretnych słów.
- Stul pysk mała szmato - fuknął w jej stronę - Na pewno za taniochę nie pójdą... Gdyby nie to, że niektóre są dziewicami to byśmy mieli co do roboty - dodał z uśmieszkiem a ta sama kobieta posłała mu lodowate spojrzenie, które nie zrobiło na facecie najmniejszego wrażenia, gdyż zaśmiał się okrutnie i po szybkim zerwaniu się na równe nogi strzelił jej w z liścia w twarz. Czas działać, czas działać - pomyślałem sobie spoglądając na Kiarę, w której widocznie już się gotowało ze złości. Szturchnąłem ją delikatnie w ramię co od razu poskutkowało przeniesieniem wzroku na mnie. Wytłumaczyłem jej szybko plan działania kilkoma ruchami rąk, który zrozumiała. Nie myśląc już dłużej sięgnąłem do kabury po glocka 19 oraz nóż bojowy, który mógł mi się w tej sytuacji bardzo przydać. Skrzyżowałem szybko ręce tak by mieć łatwy dostęp do każdej broni i zaczęliśmy pozbywać się powoli ludzi.
Zaczęliśmy od tych co stali najdalej, gdyż mieliśmy w tedy więcej możliwości a poza tym i tak nikt nie zauważy ich zniknięcia. To było bardzo proste, ponieważ wystarczyło takich delikwentów zajść od tyłu, znaleźć się z nożem na wysokości ich tchawicy, przyłożyć rękę do ust i szybko pociągnąć za rękojeść by odebrać mu tą piękną rzecz jaką jest oddech. Ukryliśmy ciała szybko w krzakach oraz ruszyliśmy po następnych, z którymi postąpiliśmy tak samo. Zostało nam teraz tylko trzech... Dwóch przy ognisku, których "piękną" rozmowę słyszeliśmy oraz jeden typ co podpierał drzewa, żeby się chyba z tego mrozu nie przywaliły. Ryzyk fizyk - pomyślałem i strzeliłem właśnie temu gościowi między oczy dlatego jego ciało opadło bezwładnie na ziemię brudząc przy tym swoją krwią piękny, biały śnieg.
- Co jest?! - krzyknął z tego co słyszałem Hans.
- Zima - odpowiedziałem mu jak niewiniątko robiąc to samo co z jego przeciwnikiem tylko, że tym razem kulka trafiła mu w serce. Kiara też się nie wahała co do tego drugiego tylko poczyniła tak samo jak ja celując w to samo miejsce. Dzięki temu, że się zgraliśmy poszło nam bardzo szybko więc dziewczyną nic się nie stało... Nie miałem pojęcia co robią na naszych terenach i dlaczego ich obóz już nie istnieje, ale wypadałoby im pomóc skoro są dobre. Szybko do nich podeszliśmy oraz zaczęliśmy rozwiązywać przez co prawie od ich jak mi się zdaje przywódczyni nie dostałem poniżej pasa. Kuźwa człowiek się stara by im życie uratować a te tylko czają by zrobić ci krzywdę! Nosz ja nie wierzę! Okres ma czy co? Nie wnikając już bardziej w te tematy pomogłem jej wstać jak na mężczyznę w takiej sytuacji przystało co jakoś ją udobruchało i już nie chciała mnie zabić jadem tylko posłała mi wdzięczne spojrzenie oraz lekki uśmiech. No i to ja rozumiem! A nie kuźwa do wybawcy z pyskiem...
- Dziękujemy za uratowanie - rzekła po chwili upewniając się, że jej towarzyszką nic nie jest.
- Nie ma za co... Trzeba znaleźć teraz wasze konie - powiedziałem zastanawiając się gdzie mogą być, ale w tedy jak na zawołanie pojawili się żołnierze Śmierci z wierzchowcami kobiet, które widząc swoje właścicielki od razu się im wyrwały oraz do nich podbiegły by się przywitać. Jeden problem z głowy - rzekłem sobie w myślach przyglądając się wszystkiemu uważnie. Chyba w promieniu najbliższych 200 metrów nie czaiło się na nas niebezpieczeństwo, ale wolałem i tak zachować czujność, bo nigdy nie wiadomo co szykuje dla nas los - Czas wracać - rzekłem wskakując na grzbiet Diabla, który zarżał radośnie i walnął prawym, przednim kopytem o ziemię dla zabawy.

<Kiara? :3>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz