niedziela, 27 sierpnia 2017

Od Alice'a CD Daisy

- Słuchaj, dookoła zgromadziła się już dość okazała grupka zombie. Pokaż wyjście z tego budynku nim się przedrą do środka.
Kolejne pchnięcie, bardzo lekkie, ale oczywiście zdążyłem się przez ten czas zamyślić i w rezultacie o mało nie przywitałem się z podłogą. Wszystkie plany ucieczki skorzystały z okazji i natychmiast wyślizgnęły mi się z umysłu, zostawiając w nim tylko pustkę i trochę kurzu. Już miałem udać, że zemdlałem, z braku innych możliwości, kiedy nieznajomy znów się odezwał, tym razem wysokim ze strachu głosem. Właściwie to już byłem pewien, że zaatakowała mnie kobieta.
- Wydostań nas stąd! - Oddychała dość szybko, jakby histerycznie. Ze zdziwieniem uniosłem brew, choć nie mogła tego zobaczyć. Celuje mi z broni prosto w łeb i boi się? Niby czego? Mówiła coś o przedarciu się zombie do środka... Ale przecież posiada broń. No i mnie z Sarumanem w ramach przynęty - wystarczyłoby nas zostawić gdzieś związanych i już. Zombie raczej na pewno zainteresowałyby się bardziej nami niż nią, szczególnie iż już dawno by stąd uciekła.
No, gdyby znała wyjście...
Uśmiechnąłem się blado w duchu. Czyżby to miała być moja przepustka? Pokazać jej wyjście z tego domku? Cóż, byłem pewien, że gdyby się postarała, to sama by wyszła, no ale w tej chwili znajdowała się na skraju paniki, a wtedy raczej nie myśli się logicznie. Co oznacza plus dla mnie, gdyż będę miał szansę uciec razem z psem, jednocześnie ją stąd wyprowadzając. Nie spieszno mi jakoś było widzieć orszak anielski, więc nie zamierzałem oponować. Pokiwałem głową, zgadzając się na jej słowa. Zawahałem się lekko, ale odwróciłem się i spojrzałem nieznajomej w oczy. Widniała w nich taka sama panika jak u sarny gonionej przez myśliwego. Ta dziewczyna chyba na serio miała jakiś problem z zombie.  Nie zastanawiałem się długo. Szczególnie iż słychać już było ciche charczenie w dole schodów, co oznaczało, że zombie powoli przedostawały się przez barykadę zrobioną ze złamanych wpół drzwi wyjściowych oraz stołu piknikowego. Gdybym był sam już dawno bym się wydostał, choćby przez okno - najpierw rzucić butelką, aby odwrócić uwagę, potem skoczyć, złapać psa i uciekać. Nieumarli nie byli zbyt szybcy, więc nawet nie musielibyśmy biec, chyba że ewentualnie po to, by zgubiły nasz zapach.
No ale ten plan dobry był, gdy jest się samemu, a nie ma się na głowie rozhisteryzowaną dziewczynę z wycelowanym w ciebie gnatem.
Westchnąłem i zerknąłem najpierw na pistolet, a następnie na twarz dziewczyny.
- Opuść broń. W ten sposób tylko ich do siebie zwabisz. - powiedziałem spokojnie, unosząc brew. Z wahaniem spojrzała na mnie, potem na broń i znowu na mnie - i schowała ją do kabury.
- Nie, zwariowałaś? Nie chowaj jej. - sam złapałem kuszę, zanim zdążyłem pomyśleć, że mogła to odebrać jako atak. Wkrótce znów miałem lufę desert eagle'a przed nosem. Przełknąłem ślinę.
- Możesz...? - głową wskazałem jej, by opuściła broń, jednocześnie samemu zakładając kuszę powoli na ramię. Znów opuściła broń, ale patrzyła na mnie nieufnie. Wyglądała jakoś tak niewyraźnie. Miałem tylko nadzieję, że mi z tego wszystkiego jeszcze nie zemdleje.
- Nie chciałem cię przestraszyć. Nic ci nie zrobię. O ile i ty nie zrobisz nic głupiego. - ostrzegłem, patrzyłem się na nią dłuższą chwilę, po czym kontynuowałem. - Pistolet trzymaj cały czas w ręce, nie chowaj go, bo w razie nagłej sytuacji będziesz miała tylko parę sekund, by wyjąć broń, odbezpieczyć, wycelować i strzelić. Sama więc widzisz, że najlepiej ograniczyć tę sekwencję do tylko tych trzech ostatnich rzeczy. Liczy się każda sekunda. - poinformowałem ją dość chłodnym głosem, aby dotarło to do niej. Wciąż wydawała się nieco rozgorączkowana i jakby chora, ale pokiwała głową. Potem spojrzała z przestrachem na schody, skąd warczenie stawało się coraz głośniejsze. Również tam spojrzałem. Wydało mi się przez chwilę, że widzę na wpół zgniłą rękę, usilnie próbującą się zahaczyć o barierkę niższych schodów. Ocknąłem się i szybko złapałem dziewczynę za ramię, przez co spojrzała na mnie zdziwiona. Skoro tak bała się zombiaków, to może lepiej, żeby ich nie widziała... Puściłem jej ramię i burknąłem coś pod nosem. Pozbierałem wszystkie torby i zerknąłem na ledwo tykający zegar, wiszący na korytarzu. Potem wymieniłem znaczące spojrzenie z Sarumanem. Zajrzałem do jednego z pokoi.
- Jak się tak właściwie nazywasz? - spytałem, nie patrząc na nią, tylko taksując wzrokiem pokój. Był pusty, jeśli nie liczyć obdrapanych krętych schodów, prowadzących jeszcze wyżej, jakiegoś białego stolika i małej komody, z której wnętrza wylewały się białe prześcieradła. W myśli szybko oceniłem, czy warto skakać z okna - można by związać parę prześcieradeł, wtedy mielibyśmy pewność, że nikomu się nic nie stanie, choć to tylko drugie piętro - ale chyba nie mieliśmy na to czasu. Dół zupełnie odpadał, a górne wyjście zaraz także będzie oblegane przez zombie. Mieliśmy jednak szczęście, że wokół domu rosło wyjątkowo dużo drzew...
- J-j-ja... D-d-daisy... - Usłyszałem ciszy szept tuż za mną. Zerknąłem do tyłu. Daisy czaiła się za moimi plecami, z przestrachem wpatrując się w szczyt schodów. Obok niej siedział Saruman, nieśmiało machając ogonem. Posłałem dziewczynie krótki uśmiech, aby wiedziała, że przyjąłem jej imię do wiadomości.
- Alice. Dobra, Daisy, mam wyjście. Szybko się stąd wyniesiemy, nie martw się. Plan jest taki: idziemy tymi schodami na strych - tu wskazałem kręte schodki, co do których sprawdziłem już wcześniej, że prowadzą na strych. - Weźmiemy kilka tych prześcieradeł, mogą się przydać. Następnie zabarykadujemy klapę czym się da i zwiążemy parę prześcieradeł razem. Zombie tak szybko się tu nie dostaną, co innego, gdybyśmy próbowali wyjść oknem. - zerknąłem na Sarumana, szukając u niego poparcia moich słów, ale pies był całkowicie niezainteresowany, a zajęty za to obwąchiwaniem stolika do kawy we wspomnianym wcześniej przeze mnie pokoju. Przewróciłem oczami. Wtedy schody prowadzące na dół skrzypnęły lekko. Obawiając się nawrotu histerii u Daisy, szybko zgarnąłem ją do pokoju i zamknąłem drzwi. Daisy, jak się okazało, sama się otrząsnęła i zaczęła przesuwać ciężką komodę tak, aby zasłoniła ona drzwi. Pomogłem jej, po czym wróciłem do omawiania planu.
- Na strychu jest kilka takich małych okienek. Możemy jedno z nich wybić. Potem wyjdziemy na drzewa, zejdziemy po nich na dół. A zombiaki... Zanim się zorientują, że nas nie ma... - wzruszyłem ramionami i uśmiechnąłem się. - Ces't la vie!
Dziewczyna pomyślała przez chwilę, po czym kiwnęła głową, zgadzając się na plan. Wciąż wyglądała na przestraszoną, ale już nie tak, jak te kilka chwil temu. Zawsze jakiś progres.
- Umiesz chodzić po drzewach, prawda? - zapytałem, wchodząc po krętych schodkach na górę. Były metalowe, więc postukiwały cicho przy każdym moim kroku. Uroki butów z metalowymi podkuciami...
- Umiem. Tak tutaj weszłam. - odparła, wdrapując się powoli za mną.
- Właściwie co cię tu sprowadziło? - spytałem, choć przekonany byłem, że znam odpowiedź. Nie zawiodłem się.
- Usłyszałam hałas. Jakby... Coś wybiło szybę? Kilka szyb? Kilka...set szyb?
Przewróciłem czarnymi oczami i zerknąłem w dół, na Sarumana, wciąż siedzącego przy drzwiach. Pies jakby wyczuł, że o nim mowa, bo zaskomlał i patrzył na mnie przepraszająco jednym okiem. Pół pyska schowane miał w leżącym pod jego łapami prześcieradle. Pokręciłem głową z krzywym uśmiechem. Przystanąłem na przedostatnim schodku i oparłem dłonie o klapę, znajdującą się nad moją głową. O dziwo gładko ustąpiła. Najwyraźniej nie było w niej żadnego zamknięcia. Kiedy byłem na tym strychu poprzednio, na klapie leżało coś ciężkiego, a ja nie wchodziłem do pomieszczenia całkowicie - tylko zajrzałem, a widząc potencjalną drogę ucieczki, zapisałem strych w umyśle jako warty ponownego odwiedzenia. Teraz otworzyłem klapę zupełnie i podciągnąłem się, stając na nieco nadgniłej podłodze strychu. Pomogłem wejść Daisy i gwizdnąłem na Sarumana. Wdreptał po schodach nieco nieudolnie, po pierwsze z racji krętych schodów z metalowej siatki, niezbyt przystosowanych do psich łap, a po drugie - w pysku niósł wymięte i brudne białe prześcieradło. Podniosłem psa z ostatniego schodka i postawiłem na podłodze, zabierając mu prześcieradło. Pogłaskałem go po czarnym łbie, za co zaczął merdać ogonem z uciechy.
- Okieu, okieu. Już wszystko wybaczone. Przynajmniej ty o tym pamiętałeś. - poklepałem go jeszcze raz po łopatce i rozejrzałem się po strychu. Obok mnie cicho krztusiła się Daisy, a to z powodu znajdującego się wszędzie kurzu. Gdy otworzyłem klapę, zaczął krążyć po całym pomieszczeniu i było go tak gęsto, że ledwo co widziałem.
Przez jedno z okien wpadało słońce. Z trudem przebijało się przez grubą warstwę kurzu zalegającą na szkle, ale przynajmniej dodawało trochę otuchy. Podszedłem do okna i zgarnąłem z niego kurz, starając się zobaczyć coś na zewnątrz. Przez ten czas Daisy rozejrzała się po strychu i przeciągnęła kilka pudeł na miejsce klapy. Zerknąłem za siebie, a mój wzrok padł na kartony. Na niektórych coś pisało. "Zabawki". "Zimowe ubrania". "Książki". Patrzyłem na nie przez chwilę w zamyśleniu, po czym ocknąłem się i spojrzałem na okno. Szkło było dosyć grube, ale nic takiego, czego nie dało by się rozbić solidną nogą od krzesła. Przeczesałem sobie włosy dłonią, zostawiając na nich pajęczynę - Bogu dzięki, że bez pająka... - i zacząłem grzebać po torbach. Z jednej wyciągnąłem przyniesione przez Sarumana prześcieradło i rzuciłem je na podłogę pod oknem. Potem podszedłem do stosu starych mebli, które rzucone były w kąt strychu. Wygrzebałem stamtąd najbardziej solidnie wyglądające krzesło, po czym z pomocą Daisy odłupałem mu nogę. Podszedłem do okna i z całej siły walnąłem w szkło. Zrobiła się na nim rysa. Daisy zerknęła na mnie, a następnie na klapę. Choć nic nie mówiła, czułem, że obawia się, że jeśli za długo tu zabawimy, to skończymy jako przekąska dla nieumarłych. I mnie się to nie uśmiechało, więc walnąłem w okno po raz drugi. I trzeci. Za piątym udało mi się w końcu przebić przez szkło, więc drewnianą nogą wybiłem większe kawałki szkła, po czym rozłożyłem na ramie wcześniej przygotowane prześcieradło. Na próbę wyjrzałem przez okienko, ale moje ramiona spokojnie przez nie przechodziły i zostawało mi jeszcze dużo miejsca, więc z przejściem raczej nie było problemu. Gorzej, że nie pomyślałem o tym, że najbliższe drzewo będzie dopiero kawałek w prawo, a więc będziemy musieli przejść kawałek po dachu, zanim się dostaniemy na gałęzie.
- To co... Damy przodem? - zaproponowałem niewinnie, zeskakując z ramy i robiąc zapraszający gest ręką. Daisy zmierzyła mnie wzrokiem bazyliszka i weszła na ramę. Nieco się chwiała, więc wyciągnąłem rękę, aby jej pomóc, ale ona tylko wzięła kilka głębszych oddechów i ostrożnie wyszła na dach. Przewróciłem oczami i ruszyłem za nią. Wtem Saruman szczeknął krótko za mną, przypominając o swojej obecności. No tak. Jakoś żadne z nas nie pomyślało, jak przetransportujemy sporego psa na dach, a następnie po drzewie na ziemię.
- Um... Daisy...? - mruknąłem, zerkając na psa.
- Tak? - dobiegło mnie z góry.
- Podam ci psa, ok? Nie jest zbyt ciężki, powinnaś go utrzymać. Nie ma lęku wysokości, więc z dachu nie spadnie, ale musimy jakoś go tam włożyć. - to mówiąc, złapałem skamlącego psa na ręce i nie czekając na odpowiedź, wystawiłem go przez okno. Po krótkiej chwili przed oczami pojawiły mi się dłonie Daisy, która ostrożnie przechwyciła psa i zgrabnie odstawiła go na dach obok siebie. Wkrótce i ja stałem obok nich, ściskając w zębach prześcieradło. W końcu mogło się jeszcze przydać. Gdzieś spod podłogi strychu usłyszałem ciche warczenie i charkoty, świadczące o tym, że zdążyliśmy na styk - zombie już przebiły się do pokoju, w którym znajdowały się schody na strych, a sądząc po natężeniu odgłosów, była ich spora ilość. Zerknąłem na dziewczynę, na psa, a następnie w dół. Do ziemi był spory kawałek, my mieliśmy tylko jedno prześcieradło, a drzewo rosło dobrych kilka metrów dalej, więc musieliśmy przejść po dachu w prawą stronę, prawie do końca. Tylko jak teraz zejść z tego dachu w komplecie...?

<Daisy?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz