środa, 12 lipca 2017

Od Reker'a cd. Eri

Cobleskill... kiedyś mój ukochany dom i miasto do którego chciałem jak najszybciej wracać by odpocząć i zobaczyć rodzinę... Teraz znienawidzone miejsce, które jest przeze mnie strefą zakazaną. Chyba już nigdy nie przyjdę do wieży przywitać się z tamtymi ludźmi, którzy może i się zmienili, ale dla mnie to już nie to samo co kiedyś. Nie wiem co by było gdybyśmy tamtej nocy wraz z Kiarą nie uciekli do Śmierci... Nie wiem co by było gdyby Eric nie przyznał się do bycia wujkiem mojej żony... Nie wiem czy byśmy jeszcze żyli albo czy już w ogóle bylibyśmy ludźmi... Wracając jednak do teraźniejszości pewnie zapytacie się mnie co ja w ogóle na tych przeklętych trenach Duchów w ogóle robiłem. Byłem tutaj po leki z takimi trzema młodszymi ode mnie gówniarzami co się za bogów uważali a gdy tylko zombie zobaczyli to mieli ochotę zwiewać gdzie pieprz rośnie. Mówię wam miałem już dosyć od samego patrzenia na nich a do przekaźników jeszcze jak na złość daleko.
Zimny wiatr łagodnie smagał moją twarz... Jesień nie była prostą porą roku, ale na sto procent lepszą od nadchodzącej zimy. Tak już to widzę minus pięćdziesiąt stopni na termometrach a my topimy się na misjach w śniegu sięgającego nam do pasa jak nie klatki piersiowej. Piękne kuźwa marzenia... Może dzieciakom to się tam będzie podobał śnieg, ale ja jak słyszę od kogoś "nadchodzi zima" to mam ochotę uciekać do ciepłych krajów. W sumie to ciekawe jak tam wygląda sytuacja z mutantami i żywymi trupami.
Konie były już trochę zmęczone więc zostawiliśmy je na odpoczynek w bezpiecznym miejscu oraz zaczęliśmy się kierować szybciej w stronę tych idiotów co nam mieli dać leki. Boże Święty ci to by tylko siedzieli u siebie i nic więcej... Będę się poza tym musiał powstrzymywać by się ze wszystkimi nie pogryźć no bo nazwisko "Blackfrey" nie cieszy się w Duchach dobrą sławą jak kiedyś. Szedłem jak zwykle nie wydając przy tym żadnego dźwięku aż tu nagle usłyszałem krzyk.
- Stój! - rozległ się stanowczy głos Grega przez co myślałem, iż go zaraz uduszę. Wciągnąłem całą dwójkę do budynku.
- Głupiś? - zapytałem ściszonym głosem, w którym dało się wykryć irytację - A co jeśli to Demon albo Trup i jest ich więcej? Zabiją nas - dodałem z cichym fuknięciem.
- To jakaś dziewucha spokojnie - odpowiedział Jeff, którego lekko pacnąłem w łeb.
- A ty myślisz, że jak dziewucha to nie może być wrogiem? - mruknąłem krzywiąc się lekko - Trzeba ją znaleźć teraz i zabić, bo inaczej sami zginiemy - stwierdziłem oraz wydałem im polecenie ruchem ręki co na szczęście zrozumieli bezbłędnie.
Nagle usłyszałem kroki na klatce schodowej dlatego ruszyłem w ich stronę od razu. Cały czas miałem w gotowości przeładowanego i odbezpieczonego glocka, którego z pewnością nie zawaham się użyć jeśli nieznajoma będzie ścierwem z Demonów czy tam Trupów, bo oni raczej prawa bytu nie mają... Zanim się obejrzałem byłem już na dachu a przede mną stała nasza poszukiwana osoba, która celowała do mnie z łuku.
- Kim jesteś? - zapytała ostro, ale na mnie to nie zrobiło nawet najmniejszego wrażenia. Nagle coś mnie tknęło... Skądś pamiętałem ten głos, ale nie miałem zielonego pojęcia skąd. Głęboki kaptur czarnej bluzy doskonale zasłaniał jej twarz przez co nie mogłem rozpoznać jej tożsamości.
- Mógłbym zapytać cię o to samo - odpowiedziałem jej lodowatym tonem żołnierza i gdyby nie okulary to z pewnością dałoby w moich oczach dostrzec ten niepokojący chłód. Chciała już do mnie strzelić, ale w ten zawiał okropny wiatr... Wiatr, którego siła była przerażając i nawet ja niestety musiałem zakryć się rękami niczym przerażone dziecko, które miało dostać zaraz paskiem od rodzica tyrana. Spojrzałem na nieznajomą kontem oka i zbladłem... Eri ale jak to - pomyślałem patrząc na postać, której spadł w tym samym momencie kaptur. To nie możliwe! Ona umarła! Umarła! - niemal krzyczałem w myślach, ale na ziemię ściągnęła mnie lecąca w moim kierunku strzała. Szybko zrobiłem unik i tak samo jak dziewczyna oddałem ryzykowany skok z 20 metrów na ziemię. Upadłem na zgięte nogi co asekurowało jakoś upadek i zapobiegło złamaniu kości. Olivier pewnie miałby zawał - westchnąłem w myślach - Eri stój! - krzyknąłem za nią, ale ona nie zareagowała - Eri! - mówiłem za nią, ale to nic nie pomagało. Strzeliła do mnie ponownie z łuku jakbym był jej wrogiem co niesamowicie mnie zdziwiło. To nie moja wina, że doszło do wypadku... Starałem się tamować krwawienie - pomyślałem i w sumie przecież widziałem jak gaśnie... Goniłem za dziewczyną niesamowitym tempem aż w końcu rzuciłem w nią strzałką usypiającą, która od razu wbiła się w jej ciało. Niebieskooka uciekła jeszcze kawałek aż w końcu padła na ziemię i pogrążyła się w śnie. Od razu znalazłem się przy niej i zacząłem ją oglądać. Miałem już pewność... Eri Reyes zmartwychwstała...

<Eri? xd No to uśpiona xd> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz