sobota, 1 kwietnia 2017

Od Kiary cd. Erica

Kiedy zaczęłam wchodzić po schodach w Ratuszu, nagle zobaczyłam zdenerwowaną Samanthę, jak szła do swojego pokoju. Od kilku dni jej nie widziałam na oddziale medycznym, a ona sama nigdy nie znikała od tak z tego co się dowiedziałam, więc postanowiłam za nią pobiec, dzięki czemu w końcu mnie zauważyła.
- Samantho co się dzieje? - spytałam czujnie na nią patrząc.
- Nic się nie dzieje... - powiedziała, lecz za jąkała się a w jej oczach widziałam łzy i ogólnie cała chodziła z nerwów.
- Nie wieżę Ci - westchnęłam - Chodź! - powiedziałam i lekko pociągnęłam ją za rękę na co nie protestowała o dziwo, lecz chyba była już psychicznie za słaba z tych nerwów i dlatego... Poszłyśmy do mojego pokoju, gdzie usadziłam ją na łóżku, a ja zamknęłam drzwi i usiadłam obok niej.
- Samantho co się dzieje? Przecież widzę że coś jest nie tak... Cała jesteś przerażona! - powiedziałam spokojnie i łagodnie, łapiąc ją za rękę by dodać jej otuchy, a wtedy łzy poleciały jej z oczu jak w wodospadu rozpłakując się na dobre.
- Boję się... - wyłkała.
- Czego? Kogo? Przecież tutaj jesteś bezpieczna! - powiedziałam spokojnie, nie rozumiejąc o co chodzi.
I kiedy już mi miała powiedzieć o co chodzi, kto musiał wpaść bez pukania? Mój wujek Eric! Spojrzałam na niego morderczym wzrokiem, lecz on się tym nie przejął, a co reakcji Samanthy wiedziałam że nie powie mi o co chodzi, dopóki on stąd nie wyjdzie...
- Samantha co się stało? Edward się o ciebie martwi i przeżywa... - rzekł po krótkiej chwili milczenia, a ja podniosłam się wnerwiona, złapałam go szybko za ucho nim zdążył zareagować, otworzyłam drzwi i wyrzuciłam wujka za drzwi.
- Skoro przyszła z tym do mnie to znaczy ze to sprawy między kobietami, a nie założycielem! - warknęłam i zamknęłam mu drzwi przed nosem, tym razem zamykając je na klucz i dodatkową zasuwkę, którą założyliśmy z Rekerem, żeby w razie czego nikt nie mógł się dostać do Rajanka - Już go nie ma Samantho! Możesz mi powiedzieć, nie martw się! - powiedziałam znowu siadając tam gdzie wcześniej.
- Boję się reakcji Edwarda - wyłkała znowu, bardziej ściskając moją rękę.
- Edward nigdy by Ci krzywdy nie zrobił, ani nie zostawił, bo jest w Tobie zakochany po uszy - powiedziałam patrząc na nią.
- Nie wiem... Nie wiem czy tym razem mnie nie zostawi! Ja się boję... - mówiła cały czas.
- Samantho... Muszę wiedzieć o co chodzi, żeby Ci powiedzieć jak może postąpić Edward! - westchnęłam.
- Nikomu nie powiesz? - spytała zapłakana.
- Nikomu obiecuję! Ja nie jestem pleciugą - powiedziałam ni to poważnie, ni to żartobliwie.
- No... Parę dni temu się dowiedziałam że jestem w trzecim miesiącu ciąży - powiedziała, a ja już wszystko zrozumiałam.
- Doskonale wiem jaki to strach - westchnęłam - Jednak uwierz mi że Edward prędzej się będzie cieszył niż Cię zostawi! To nie w jego stylu porzucać ukochaną osobę, bo coś mu nie po nosie... No... Może zemdleć ale to zazwyczaj przez szok - dodałam na co się spięła.
- Szok że jestem taka głupia i zaszłam? - spytała smutno.
- Nie głuptasie! Z tego że zostanie ojcem! - powiedziałam na co na mnie niepewnie spojrzała - Ja też się bałam powiedzieć o tym Rekerowi, ale jak widzisz sobie radzimy, a ponadto zdążyłam już poznać Edwarda na tyle, że mogę śmiało powiedzieć iż Cię nie zostawi! Tylko wiadomo że jest szok, bo to jednak ogromne wyzwane wychowywać dziecko... Ja sama z Rekerem się stresujemy, bo wychować dziecko nigdy nie było łatwo. Ani w tamtych czasach, ani w teraźniejszych, lecz uwierz mi ze gdy zostaniesz matką, to będziesz robiła wszystko by ochronić swoja rodzinę, a uczucie jakie będzie Ci przy tym towarzyszyło będzie wręcz nie do opisania! Radość i takie tam różne... No! Przekonasz się o tym niedługo! - powiedziałam na co otarła łzy.
- Jak ja mu mam powiedzieć? Gdzie kol wiek go nie ma, to wszędzie są obok niego inne pielęgniarki albo coś, a ja nie chcę żeby i reszta się dowiedziała - powiedziała przestraszona.
- Na pewno na osobności! Załatwię żebyście mogli porozmawiać jeszcze dzisiaj, a ja Edwarda dzisiaj na oddziale na noc zastąpię - westchnęłam - Będzie dobrze! Jak będziesz chciała to i nawet tam z Tobą będę, żeby dodać Ci otuchy! Co Ty na to? - spytałam na co skinęła w końcu niepewnie głową.
- Jakbyś mogła... - wyjęczała.
- To co? Idziemy razem to teraz załatwić? Lepiej jest już mieć to za sobą, bo inaczej nie będziesz spała całą noc, denerwując siei znowu stracisz pewność siebie - dodałam na co znowu ścisnęła mnie mocniej za rękę, lekko drżąc.
- Uhu... - powiedziała tylko, pomogłam jej wstać i poszłyśmy w kierunku oddziału, gdzie znalazłyśmy się po jakieś ośmiu minutach. Zaprowadziłam Samanthę na salę prywatną i kazałam jej czekać, a ja poszłam po zdziwionego Edwarda, któremu powiedziałam tylko "Musimy pogadać o Samanthcie", na co od razu uległ i poszedł za mną. Gdy zaprowadziłam go na prywatną salę, gdzie czekała zdenerwowana dziewczyna, zamknęłam za nami drzwi i powstrzymałam Edwarda od rzucenia się do niej szczęśliwy że nic jej nie jest, na co spojrzał na mnie zdziwiony.
- Samantha chciała Ci coś powiedzieć - westchnęłam na co spojrzał teraz na nią zdziwiony i spięty, bo widział jej zdenerwowanie, więc się o nią martwił że coś się złego stało... Podeszłam do dziewczyny i położyłam jej rękę na ramieniu, wiec na mnie chwilę spojrzała, a później znowu na Edwarda.
- Edward tylko się nie złość... - powiedziała przestraszona.
- Na co mam się złościć? Nie rozumiem... - powiedział wciąż uważnie na nią patrząc i stojąc niedaleko niej, dając jej bezpieczną przestrzeń. Dziewczyna na chwilę zamknęła oczy i ścisnęła moją rękę, próbują chyba nabrać trochę odwagi i się uspokoić nieco, lecz ja wiedziałam że to daje tyle co nic! W końcu znowu otworzyła oczy i ze spuszczonym wzrokiem się odezwała w końcu.
- Jestem w trzecim miesiącu ciąży... - powiedziała szybko i przerażona, po czym odważyła się lekko unieść wzrok by spojrzeć na Edwarda, który pobladł momentalnie, a ja wiedząc co się zaraz stanie, szybko do niego podbiegłam, bo stracił przytomność... Uchroniłam go w ostatniej chwili przed rozbiciem łba!
- Wiedziałam że tak będzie - westchnęłam.
- Wiedziałam! On mnie nie chce już! - powiedziała znowu zapłakana.
- Zemdlał bo jest w szoku! Samantho nie przekreślaj wszystkiego z powodu strachu! Zaufaj mi! - powiedziałam na co niechętnie się zgodziła, bo chciała już uciec do swojego pokoju i zapewne się w nim zabunkrować! Usadziłam dziewczynę na krześle i podałam jej silne środki uspokajające w wodzie, które zaczęły działać dość szybko.Edwarda natomiast jakoś przeniosłam na łózko, gdzie postawiłam blokady po bokach łóżka, żeby znowu przypadkiem nie spadł i nie rozbił sobie łba kiedy mnie nie będzie, bo musiałam zajrzeć co z jego pacjentami! Kiedy otworzyłam salę zobaczyłam jak zwykle Erica, na co przewróciłam oczami.
- Jak nie masz co robić to ich pilnuj, a ja idę sprawdzić co z pacjentami! - mruknęłam i szybko go wyminęłam, biegnąc w stronę oddziału, którego powinien pilnować Edward. Zobaczyłam że panowało niezłe zamieszanie, wiec szybko wbiegłam i wydałam szybko polecenia, bo dwójka rannych, leżących żołnierzy się szamotała bo chyba dostali jakiegoś ataku z nieznanego powodu.
- Lora, Tina! 10 mililitrów Clonazepamu dożylnie tym dwóm szybko! - wydałam polecenia, na co one zerwały się biegiem, podczas gdy dowódcy uważnie obserwowali moje poczynania.
- Inez, Tasza, Nina! - biegnijcie szybko po dodatkowe leki z tej dziedziny, bo się prawie skończyły! - powiedziałam, na co też się zerwały, a w tym czasie Lora i Tina szybko podały dożylnie leki szamoczącym się mężczyzną, a po lekach wszystko natychmiast ustąpiło.
- Lora, Tasza, pobieżnie krew na dodatkową morfologię! Chcę też widzieć ich karty medyczne, bo tutaj ich nie ma jak zwykle! - dodałam na co szybko skinęły głowami i zaczęły robić swoje. "Mają prawdopodobnie uczulenie na któryś lek, ale który do cholery jak tyle ich dostali?!" warknęłam w myślach i zaczęłam patrzeć po chwili w karty, które przyniosły mi pielęgniarki, co i kiedy zostało podane i już po chwili znalazłam problem, bo dwa leki zostały podane w małym odstępie czasowym, a one wchodziły miedzy sobą w interakcje... Kazałam im podać środek przeciwuczuleniowy, co też wykonały i zapisałam w karcie jakie leki zostały podane i dlaczego...
Później jakaś rodzina przyprowadziła swojego 14 letniego syna, bo miał duszności i to bardzo silne. Widziałam też że zaczyna mieć sile usta, co oznaczało ze to raczej problemy kardiologiczne! Opowiedzieli mi na szybko że był przez jakiegoś Olafa prowadzeni i że mówił że to zapalenie oskrzeli, na co miałam ochotę się łapać za głowę, bo widać to było na pierwszy rzut oka że to nie zapalenie oskrzeli, czy też płuc, tylko coś złego się z sercem działo! "Cholera kardiologów tu żadnych nie mają?!" warknęłam zła na głupotę tamtego lekarza.
- Połóżcie go łóżku i dajcie mi tu sprzęt do echokardiografii! - powiedziałam na co pielęgniarki się zdziwiły, lecz szybko pobiegły. Zasłoniłam kotarami chłopca, żeby nikt nie mógł go widzieć prócz mnie i rodziców oraz zaczęłam stetoskopem jak na razie badać serce chłopca. W międzyczasie inne pielęgniarki szybko wbiły mu wenflon.
Po niecałych siedmiu minutach, dziewczyny podłączyły sprzęt i zaczęłam badać serce chłopca. Od razu widziałam że jest bardzo źle... W sercu był stan zapalny i to bardzo poważny! Widziałam ropę i wszystko inne jak serce ciężko pracuje...
- Podłączyć tlen i wprowadzić w śpiączkę farmakologiczną! - rozkazałam na co pielęgniarki i rodzice chłopca zbledli.
- Dlaczego?! Co się dzieje?! - spytała zdenerwowana matka.
- Później wszystko wyjaśnię, ale teraz walczę o życie państwa syna, wiec muszą państwo na chwilę wyjść! - powiedziałam i dałam znak innym pielęgniarkom, żeby ich wyprowadzili co niechętnie zrobili i byli przerażeni słysząc iż ich dziecko walczy o życie. Pielęgniarki wprowadziły szybko chłopca w śpiączkę za pomocą leków i kazałam podać specjalne antybiotyki na to dziadostwo.
- Co jest temu chłopcu? - spytała jedna z pielęgniarek, a żołnierze też mnie cały czas uważnie obserwowali.
- Ma zapalenie wsierdzia - powiedziałam, lecz one się zdziwiły, bo raczej nigdy o czymś takim nie słyszały - To inaczej zapalenie serca ale nie mam teraz czau wyjaśniać dokładnie o co w tym chodzi! - powiedziałam na co skinęły głowami, bo widziały że czegoś szukam w lekach. Podałam jeszcze jakieś specjalne leki, ale podłączyłam też dziecku respirator, bo w takim stanie nie był w stanie oddychać sam cały czas, bo strasznie się męczył, co był wynikiem choroby... Po wszystkim, odsłoniłam kotary, a żołnierze pobledli widząc chłopca w tak krytycznym stanie, lecz się nie odzywali, bo widzieli że idę do rodziny. Wyszłam na korytarz, gdzie czekała zdenerwowana rodzina, więc do nich podeszłam i zaczęłam im wszystko tłumaczyć.
- Co z nim?! - spytał zdenerwowany ojciec, wyprzedzając swoją żonę.
- Lepiej niech państwo usiądą - powiedziałam i wskazałam na krzesła, co zrobili od razu, a ja usiadłam na przeciwko nich - Państwa syn jest w stanie krytycznym - zaczęłam na co oni pobledli.
- Przecież miał tylko duszności! - powiedziała zapłakana już matka.
- Państwa syn z relacji państwa leczył się na zapalenie oskrzeli i podobno miał też grypę, lecz tak na prawdę to ne była ani grypa, ani zapalenie oskrzeli... - westchnęłam powoli tłumacząc - Doszło do uszkodzenia serca i wdał się silny stan zapalny, który niszczył serce,a antybiotyki przypisane przez innego lekarza sprawiły że pogorszyły tylko sytuację, bo osłabiły i tak już nadwyrężony organizm... Po prostu nie zostały podane właściwe antybiotyki i zostało źle postawione rozpatrzenie choroby! Jednak to nie wina lekarza, gdyż te objawy bardzo łatwo pomylić z grypą, gdyż występują bardzo podobne objawy... Obecnie teraz wprowadziliśmy go w śpiączkę farmakologiczną, żeby bardziej zmobilizować jego organizm do walki z ta chorobą, oraz są podawane teraz odpowiednie antybiotyki, które powinny mu pomóc! Jednak... Nie jest w stanie teraz samodzielnie oddychać, wiec... więc oddycha za niego respirator. - powiedziałam na co oni jeszcze bardziej pobledli i byli załamani.
- Wiadomo kiedy z tego wyjdzie? - spytał ojciec chłopaka, a z jego oczu też leciały łzy i przytulał żonę.
- Leczenie trwa od czterech do sześciu tygodni, ale nie jestem w stanie na chwilę obecną powiedzieć kiedy z tego wyjdzie - powiedziałam spokojnie, lecz w moim głosie dało się wyczuć współczucie - Dobrze ze państwo przyszliście, bo jeszcze kilka godzin, a było by... za późno... - dodałam wstając - Mogę teraz państwo iść zobaczyć co u syna, ale proszę go zbytnio nie przemęczać... - powiedziałam jeszcze na co się podnieśli i poszli ze mną na salę, przy okazji mijają wujka z Edwardem i Samanthą, którzy chyba się temu przysłuchiwali, a z postawy Samanthy wyczytałam że jest już spokojna o to że jej dziecko będzie miało ojca.

< Eric? ;3 troszku się rozpisałam xdd >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz