sobota, 1 kwietnia 2017

Od Delilah

Biegłam na oślep, ocaleni gonili nas dobre parę kilometrów. Nie wiedzieliśmy czym zawiniliśmy im przechodząc koło ich obozu nie odzywając się ani słowem. Brakowało mi już tchu, nogi odmawiały posłuszeństwa, a adrenalina buzowała w żyłach. Nie mogłam się poddać, nie teraz. Odwróciłam głowę by spojrzeć gdzie podziewa się Tyler. Był oddalony parę metrów dalej i jednym strzałem pozbył się jednego z naszych oprawców. Znikąd zaczęli pojawiać się kolejni, wiedzieliśmy, że to koniec. Nagle jeden z ocalałych skierował pistolet w stronę mojego męża. Wszystko widziałam w zwolnionym tempie – huk wystrzału, lecący pocisk i rozbryzg krwi na klatce piersiowej Tylera. Czułam jak odpływam.
Zlana zimnym potem podniosłam się z twardego materaca z niemym krzykiem na ustach. Moje ciało było ogarnięte przerażeniem oraz drżeniem. Wzięłam głęboki wdech i rozejrzałam się po pomieszczeniu – kwatera Przemytników. Kim oni byli? Czym się zajmowali? Nie wiem. Spotkałam ich parę dni temu gdy ukrywałam się gdzieś w pobliżu zrujnowanego wesołego miasteczka, dowiedziałam się, że to i teren. Byłam pewna swojej śmierci, jednakże oni zaproponowali mi dołączenie do swojej ‘brygady’. Nie protestowałam – lepiej żyć w grupie niż samotnie w aktualnym świecie. Zaprowadzili mnie do swojego przywódcy, wypytał mnie kim jestem, co tu robię i czy przypadkiem nie należę do innego obozu. Początkowym moim zamysłem była ucieczka po paru dniach, ale w końcu zrezygnowałam. Zwyczajnie mi się nie opłacało – nienawidziłam siebie za to kalkulacyjne myślenie, ale co mogłam poradzić? Chciałam jedynie przeżyć.
Przemytnicy okazali się być całkiem normalnymi ludźmi. W swoim gronie często śmiali się i żartowali, mnie na razie trzymali na dystans obrzucając chłodną sympatią. Szczerze mówiąc nie byłam zdziwiona ich zachowaniem. Przetarłam twarz odgarniając niesforną grzywkę, tym samym wyrywając się z mojego wewnętrznego monologu. Czasami za dużo myślę. Wstałam z materaca i najciszej jak się dało opuściłam pokój, kierując się na zewnątrz. Musiałam ochłonąć po nocnym koszmarze, a najlepszym pomysłem był spacer. Założyłam na nogi znoszone trampki, a na odkryte ramiona zarzuciłam jeansową kurtkę – jedyna rzecz, która została mi po moim zmarłym mężu. Smutno uśmiechnęłam się na tą myśl zaciskając rękę na skraju ubrania. Gdy wyszłam na dwór owiało mnie chłodne powietrze. Niebo było lekko zamglone, łuna księżyca delikatnie oświetlała okolice. Przysiadłam na ziemi opierając plecy o ścianę budynku, przymknęłam oczy próbując w minimalnym stopniu opanować drżenie dłoni. Nagle usłyszałam kroki, otworzyłam oczy i szybko zerwałam się na nogi. W oddali dostrzegłam postać w kapturze leniwie sunącą po ulicy. O kurw*a.

<ktoś coś? :v>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz