sobota, 4 lutego 2017

Od Vivienne cd. Madeleine

- Jebani herbatopijcy. - mruknęłam pod nosem i powlokłam się w stronę przeciwną, niż udała się Brytyjka. 
Noga dawała mi o sobie znać przy każdym kroku, jednak tym razem przez moją twarz nie przeszedł najmniejszy grymas. Z obojętną miną brnęłam się przez śnieg, wypatrując oznak życia. Co prawda od żadnego z obozów nie mogłam wyczekiwać ciepłego przyjęcia, ale zawsze mogę kogoś zarżnąć i okraść. Ukryłam się w niewielkim, jednopiętrowym domku. Usiadłam na starej pryczy. Zaciskając zęby, powoli rozwiązałam prowizoryczny bandaż na łydce i ostrożnie zaczęłam go odrywać, gdyż przykleił się do rany. Syknęłam cicho. Był lepki od krwi. Odrzuciłam go na bok. Podciągnęłam nogawkę spodni, pokrywała ją ciemna, zaschnięta posoka. Przyjrzałam się urazowi. Paskudna, głęboka rana postrzałowa, kula przebiła się przez mięśnie praktycznie na wylot, jednak pozostała w ciele. Tyle dobrze, że nie trafiła w kość. Moja wiedza ze studiów i praktyk na nic się teraz zda, nie mam warunków, żeby chociaż to należycie odkazić i opatrzyć, nie wspominając o wyciągnięciu kuli. Uszkodzony mięsień długo będzie się goił, o ile w ogóle uda mi się uzyskać odpowiednią pomoc, co w moim przypadku graniczy z cudem. Jeśli trafię w ręce Trupów, albo Śmierci, zginę za zdradę, a gdy złapie mnie druga strona, zabiją mnie jako szpiega. Jeśli jednak nie pozbędę się kuli i nie odkażę tego, rana zacznie ropieć i w krótkim czasie mogę stracić nogę. Przyszłość zapowiada się nadzwyczaj optymistycznie. Westchnęłam i przez wybite okno zaczęłam obserwować otoczenie, wyczekując choć jednego, ludzkiego istnienia. Czas dłużył mi się niemiłosiernie, a nikt się nie zjawiał. Zaczęłam wątpić w sens tego przedsięwzięcia. W końcu dostrzegłam swoją szansę. W odległości około pięciu yardów przechodzili dwaj mężczyźni, najprawdopodobniej patrol. Co prawda beryl nie jest karabinem snajperskim, ale równie skutecznie zabije. Oparłam go o ramę okna i wycelowałam w nieświadomego swojej rychłej śmierci blondwłosego żołnierza. Nacisnęłam spust, trafiłam idealnie w czaszkę. Z głowy mężczyzny trysnęła krew, runął na ziemię. Już po chwili obydwaj byli martwi. Z powrotem przewiesiłam karabin przez ramię i utykając, podeszłam do ciał. Obydwaj posiadali broń, ale to nie ona mnie interesowała, zabrałam jedynie magazynki do pistoletu, reszta nie nadawała się do mojego karabinu. Przeszukałam każdą z kieszeni ich kurtek i spodni, a także buty wojskowe. Znalazłam dwie manierki z wodą i trzy konserwy, a także najważniejszą dla mnie rzecz, czyli podręczną apteczkę. Blondyn, który zginął jako pierwszy, w wewnętrznej kieszeni munduru ukrył butelkę z wódką, z lekceważeniem i odrazą rzuciłam ją za siebie, szkło potłukło się, a trunek rozlał się na śniegu. W przeciwieństwie do domniemanej Wiktorii, choć na pewno nazywała się inaczej, alkohol nie znaczył dla mnie nic. Poupychałam wszystko do kieszeni i powróciłam do walącego się budynku. Tak, jak wcześniej usiadłam na starym materacu, który ukrywał połamaną strukturę łóżka. Z nadzieją otworzyłam apteczkę, ale gdy ujrzałam jej zawartość, miałam ochotę cisnąć białym pudełkiem za okno. Pozostała jedynie gaza i bandaż, choć powinnam się cieszyć nawet tym. Do rany przyłożyłam gazę, wcześniej nasączoną wodą z manierki. W tej chwili żałowałam, iż wyrzuciłam tą wódkę, w końcu alkohol ma właściwości odkażające. Owinęłam to bandażem i starannie zawiązałam. Podniosłam się i przeszłam od ściany do ściany. Był to o wiele skuteczniejszy opatrunek. Opuściłam domek i ruszyłam w drogę, niespecjalnie interesując się, w którą stronę zmierzam. Po jakimś czasie moim oczom ukazała się stacja benzynowa, liczyłam, że tam cos znajdę. Pchnęłam drzwi dłonią i weszłam do sklepu, drzwi automatycznie zamknęły się za mną. Rozejrzałam się po zdewastowanym pomieszczeniu, które, ku mojemu zdziwieniu zachowało okna w całości. Część półek była poprzewracana, wszystkie świeciły pustkami. Weszłam na zaplecze, jednak tam też nie było zbyt dużo do zabrania. Na podłodze leżało parę paczek chipsów, czy czekolad, znalazło się kilka butelek wody, ale nic więcej. Wszystko, co mogłam, zabrałam ze sobą i zaczęłam zbierać się do wyjścia, jednak gdy miałam już podejść do drzwi, ktoś upadł prosto pod moje nogi. Wystarczyła chwila, bym rozpoznała brunetkę, która wcześniej przedstawiła się jako Wiktoria Hanowerska.
- O! Moja ulubiona Brytyjka – uśmiechnęłam się ponuro, obrzucając kobietę zirytowanym spojrzeniem. – Tęskniłam za tobą. – dodałam.
- Wyobraź sobie, że ja niezbyt – odburknęła. – Bardzo ładny opatrunek, w Szkocji uczą was na lekarzy? Myślałam, że tylko Brytyjczycy potrafią porządnie leczyć.
- No patrz – uśmiechnęłam się, jednak był to uśmiech nadzwyczaj fałszywy, pochyliłam się i spojrzałam brunetce w oczy.  – Jednak jesteśmy dostatecznie inteligentni, by zajmować się chorymi.
- Niebywałe, szkocki pies jest inteligentny – odparła, potrząsając głową z niedowierzaniem. – Weźże się odsuń, jebie od ciebie Szkotem.
-Dam ci radę, brytyjskie ścierwo. Powstrzymaj swój pieprzony język z Wysp, bo możesz go stracić. - powiedziałam, odsuwając się od kobiety o krok i mierząc ją lodowatym spojrzeniem. - W każdej chwili mogę zakończyć twój nędzny żywot, tchórzu. Widziałam, jak się trzęsiesz na widok broni. Tacy są wszyscy Brytyjczycy, czy to ty przynosisz hańbę swemu narodowi, moja droga Wiktorio? - zapytałam, a mój głos wręcz ociekał jadem.
- Nie wiem, za dużo wypiłam. - mruknęła. - Za to jestem pewna, że Brytyjczycy to najwspanialszy naród, a Szkoci śmierdzą. 
Jej odpowiedź zdecydowanie mnie nie usatysfakcjonowała, szybko złapałam ją za nadgarstek i gwałtownie pociągnęłam, przez co ta była zmuszona, by wstać, niemal znowu się przewróciła. Wbiłam paznokcie w jej dłoń, szarpnęła się, ale nie miała wystarczająco siły, by mi się wyrwać. Wolną ręką sięgnęłam po nóż, dotknęłam jego czubkiem szyi kobiety i delikatnie nacisnęłam, znowu rozpaczliwie szarpnęła, z przerażeniem w oczach. Po jej szyi spłynęła cienka strużka krwi.
- W końcu trafisz na kogoś, kto ma mniej cierpliwości i po prostu załaduje ci kulę w łeb. - warknęłam, moje oczy zapłonęły złowrogo. 
Puściłam nadgarstek Wiktorii, zrobiłam kilka kroków do tyłu i wytarłam nóż o spodnie.
Brunetka przywarła plecami do ściany, przyciskając do piersi torbę myśliwską.
- Wiesz, był kiedyś taki system poglądów. Nazywał się nazizm. Przeświadczenie o wyższości Niemców ponad innymi narodowościami. Nie muszę ci chyba przypominać, jak skończyli, droga pani nauczycielko? - ponownie podeszłam do kobiety, mierząc ją wzrokiem. Wzdrygnęła się na dźwięk mojego głosu. - To samo tyczy się Brytyjczyków, nie sądzisz? Nie jesteście w żaden sposób lepsi, nie wolno wam więcej, niż innym. - zacisnęłam dłoń w pięść i wymierzyłam kobiecie cios w twarz. 
Krzyknęła i przyłożyła dłoń do nosa, z którego polała się krew. Odwróciłam się do niej tyłem i wyjrzałam przez jedno z okien. Ujrzałam hordę żrących, nie dostrzegłam ich wcześniej, zaklęłam cicho.
-Gratuluję sprowadzenia całej armii tych zdechlaków. - warknęłam. - Jeśli myślisz, że jesteś tu bezpieczna, to wyprowadzę cię z błędu. To wedrze się tu w przeciągu.. - spojrzałam na dawno już niedziałający, naścienny zegar. - W przeciągu najwyżej pięciu minut. Nie wiem, jak ty, ale ja się stąd zmywam. 
Wdrapałam się na przewróconą szafkę, z niej przedostałam się na stojącą, zachwiała się pod moim ciężarem. Szybko podciągnęłam się do dziury w suficie. Może i mam ranną nogę, ale resztę ciała dalej mam sprawną. Spojrzałam w dół, na Brytyjkę. 
- Wbrew pozorom to nie jest takie głupie, najprawdopodobniej zaraz otoczy cały budynek i nie będzie innej drogi ucieczki. Także albo tu wejdziesz, albo zdechniesz, a ja chętnie popatrzę.
Kobieta spojrzała na mnie bezradnie, nie odrywając dłoni od nosa. Prychnęłam i usiadłam na dachu, obserwując sytuację. Trupy rozpoczęły natarcie na stację benzynową, Wiktoria stała pośrodku pomieszczenia, drżąc. W końcu któryś ze zdechlaków przebił szkło, zdecydowałam się na coś, czym sama siebie zadziwiłam. Wychyliłam się przez dziurę w dachu i złapałam przerażoną brunetkę w zgięciu łokcia, z wysiłkiem wciągnęłam ją na dach. Nogą przewróciłam szafkę, dzięki której się tu dostałam, by żrący nie dotarli do nas. 
- Pomogłam ci, ale jeśli odezwiesz się chociaż słowem, obiecuję, że cię tam zepchnę. - ruchem głowy wskazałam sklep, już opanowany przez nieludzi.
Zebrałam włosy i związałam je w wysokiego kucyka kawałkiem rozciągliwego materiału, który służył mi za gumkę. Kobieta usiadła w pewnej odległości ode mnie i podciągnęła kolana pod brodę, dalej przyciskając dłoń do nosa. Westchnęłam i wysupłałam z kieszeni chusteczki oraz kawałek gorzkiej czekolady i rzuciłam je Brytyjce. Ta ledwo, ale złapała i jedno i drugie, jednak jej wyraz twarzy mówił sam za siebie. Jej usta niemo wypowiedziały "Co kurwa?". Kąciki moich ust mimowolnie lekko, wręcz niewidocznie się uniosły, powróciłam do obserwacji. Wyciągnęła z paczki chusteczkę i przyłożyła ją do nosa, czekając, aż krew przestanie lecieć. Mogłabym pomóc i sprawić, by krwotok skończył się  szybciej, ale tak daleko moja dobroć nie sięga. Gdy krwotok w końcu ustał, kobieta zjadła czekoladę i wyciągnęła z torby butelkę z bimbrem. Przewróciłam oczami, ale nie odezwałam się. Zaczęła pić. Słońce zachodziło, Wiktoria była coraz bardziej pijana i zaczęła opowiadać coś o Wiktorii Hanowerskiej, jednak każde jej zdanie zbywałam krótką odpowiedzią "tak", "nie", lub "nie wiem". Właściwie jej nie słuchałam, nie było takiej potrzeby. Teraz wiedza o wpadkach monarchini na nic mi się nie zda. W końcu blade słońce zaszło za horyzont, momentalnie pociemniało i zrobiło się chłodniej. Zdechlaki dalej urzędowały na dole i widocznie nie miały zamiaru opuszczać tej lokacji. Wyciągnęłam z kieszeni starannie zwinięty w niewielką kostkę koc i owinęłam się nim, patrząc na księżyc, który zjawił się na niebie.

<Madeleine?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz