Naprawdę chciał, żebym wycofała swoich ludzi? Doprawdy!?
Ciekawe, czy sam odeśle swoich ludzi, którzy, jakby nie patrzeć, celowali we
mnie z broni wszelkiej maści i kalibru. Cały czas patrzyłam na niego uważnie, z
największym stopniem podejrzliwości. Nigdy nie wiadomo, co tak naprawę może
odwalić. Zrobiłam to, o co prosił, bo miałam serdecznie dość całej sytuacji.
Byłam wściekłą na samą siebie. Nie wiem czy bardziej dlatego, że ktoś nam
przeszkodził w przeszukiwaniu budynku, czy na to, że wzięli nam większość tego,
co tu jeszcze zostało. Miałam ochotę krzyczeć i się na kimś wyżyć, ale musiałam
zachować powagę. Nie mogę przecież pokazać się od tej strony, musiałam skupić
się na tym, co dzieje się w tym momencie i jakoś przeboleć tę bez wątpienia
głupia porażkę.
Siarczyście klnąc pod nosem po niemiecku, wyszłam z
pomieszczenia i ruszyłam do swoich ludzi. Bez wątpienia słyszeli, co tamten
Jason mówił, jednak musiałam im wszystko powtórzyć.
– A mamy inny wybór!? - zapytałam, sycząc przez zęby. Martin aż odsunął się kawałek, patrząc na mnie z lekkim przerażeniem. - Wybacz – westchnęłam. - Nie mamy innego rozwiązania. Bo co niby mielibyśmy zrobić, zacząć do nich strzelać?
– Bez wątpienia jest to głupi pomysł – odparł Jack, wyłaniając się zza jednego ze słupów, zabezpieczając swój karabin.
– No właśnie, głupi pomysł – odparłam, wzdychając ciężko.
– To co teraz? - zapytał Wilhelm, cały czas obserwując pomieszczenie, gdzie znajdował się Jason i jego ludzie z Duchów.
– Otrzymamy od nich jedną skrzynię z zapasami. Weźmiemy ją i się wycofamy – odparłam poważnie, pocierając twarz dłonią.
– I co? Tak po prostu odejdziemy? - zapytał lekko poirytowany Johannes.
– Nie mamy innego wyboru. Lepiej odejść chociaż z częścią zapasów, z czymkolwiek wyjść, niż z niczym. Albo nawet ginąć, jeśli wdalibyśmy się z nimi w walkę – odparłam, patrząc na niego z wyższością i mówiąc tonem, stosownym do mojej pozycji.
– Ok, przepraszam, pani dowódco – odparł przepraszająco, lekko wystraszonym głosem i uniósł ręce do góry w geście przegranej.
– Wiecie, że nie znoszę sprzeciwu – dodałam, już troszkę spokojniejszym głosem. - Bierzemy to co od nich dostaniemy. Wycofujemy się tak, jak tu weszliśmy. Johannes, idź przodem i sprawdź, czy teren jest czysty. Wilhelm i Jack, zabierzcie skrzynię i wynieście ją do naszego auta. Ty Martin zostaniesz ze mną i poczekasz, aż tamci wyjdą. Johannes, Wilhelm i Jack, zgarniecie po drodze Henricka i pójdziecie razem do auta. Wszystko jasne?
– Tak, pani kapitan! - odrzekł mój osobisty oddział.
– Dobrze, wykonać natychmiast – odparłam i ruszyłam do pomieszczenia, w którym została skrzynia.
Reszta mojego oddziału natychmiast wykonała zadanie. Johannes
poszedł w kierunku, z którego przyszliśmy, chłopaki wzięli skrzynię, a ja i
Martin czekaliśmy, aż wszyscy wyjdą.
Usłyszałem, jak Jason krzyczy na swoich ludzi i wydaje im
rozkazy. Cóż, z pewnością znał problemy, które i ja miałam. Paradoksalnie, po
tylu latach dowodzenia większą grupą ludzi i wszystkim tym doświadczeniom,
które udoskonaliły moje umiejętności dowodzenia, zdarzały się problemy w
grupie. Cóż, bywa i tak. Po chwili usłyszałam, jak ludzie Jasona prawdopodobnie
mają problem z tym, żeby wykonać jego polecenia. Zaśmiałam się cichutko pod
nosem. Gdy jego ludzie wyszli z tym, co znaleźli usłyszałam, jak mnie woła.
Stałam do niego tyłem, ale odwróciłam się do niego niemal od razu i spojrzałam
na niego badawczo.
–
Macie to tutaj. W razie czego, nikogo tutaj nie
była, a magazyn był prawie pusty, jasne?–
Co będę z tego miała? - odparłam, uśmiechając
się szyderczo. Chciał pomóc mi czy bardziej sobie i swojemu poczuciu winy, że
nie tylko on wiedział o tym magazynie? – Słuchaj wampirku, mam do ciebie interes, który załatwię później. A teraz cieszcie się, że macie chociaż tę skrzynię – odparł i wyminął mnie tak szybko, jakby się mnie bał.
Sytuacja była, lekko mówiąc, śmieszna. Naprawdę się mnie bał?
Nie powiem, schlebiało mi to. To brzemię, które noszę, piętno wampiryzmu, tak
bardzo mi ciążyło. Nie prosiłam się o to, nie chciałam tego i z największą
chęcią oddałabym to. Gdybym tylko była w stanie i mogła to zrobić... Ale, mimo
wszystko, budziło to w ludziach respekt i pozwalało w jakimś tam stopniu
zapanować nad ich zachowaniami i słowami, które do mnie kierują.
Wraz z Martinem wróciliśmy chwilę później do reszty grupy.
Skrzynia i to, co znaleźliśmy wcześniej, już było załadowane na wóz. Wszyscy
siedzieli i czekali na nas. Wsiedliśmy do auta i dałam rozkaz do odjazdu.
Henrick ruszył szybko, ale cicho, do obozu. Odchyliłam głowę do tyłu i oparłam
ją o fotel.
Gdy wróciliśmy do obozu, już na nas czekali. Byli zdziwieni,
że przywieźliśmy tak niewielkie ilości zapasów. Moi ludzie zamilkli w
oczekiwaniu na to, co powiem. Popatrzyłam na nich uważnie i dałam im znak, by
milczeli. Wydałam rozkazy wylądowania tego, co przywieźliśmy, a naszym
zwierzchnikom powiedziałam, że za chwilę wszystko im wyjaśnię. Pokiwali tylko
głowami i odeszli do swoich obowiązków, a ja w spokoju mogłam zająć się
rozładunkiem.
Zaglądając do skrzyni, zobaczyłam leżącą pod jakimś
materiałem krótkofalówkę. Z zaciekawieniem podniosłam przedmiot i uważnie mu
się przyjrzałam. Gdy odwróciłam przedmiot, zobaczyłam przyczepioną do spodu
małą karteczkę z napisem: „Bądź na liniach 154, ktoś chce porozmawiać, tylko
się nie bój”. Hmmm, bardzo ciekawe, pomyślałam. Bez wątpienia wiadomość musiał
zostawić Jason, bo kto inny? Schowałam przedmiot do wewnętrznej kieszeni
płaszcza i zajęłąm się moimi obozowymi obowiązkami.
Gdy już wszystko było rozpakowane i odłożone w odpowiednie
miejsca, udałam się złożyć raport. Zgodnie z tym, o co prosił mnie Jason,
powiedziałam, że nikogo w magazynie nie napotkaliśmy. Nie było tam ani ludzi,
ani mutantów, zombie czy stworów. Zwierzchnicy popatrzyli po sobie i zapytali o
niewielką ilość zapasów, które zabraliśmy stamtąd. Odparłam, że magazyn był
prawie pusty i jedynie tylko tyle mogliśmy zabrać ze sobą. Spojrzeli na mnie
wymownie i jeden z nich, mocno poirytowany i potężnie wkurwiony zapytał, jak
mogło do tego dojść. Zgodnie z tym, o co prosił mnie Jason odparłam, że magazyn
był prawie pusty, bo widocznie ktoś przed nami musiał go dokładnie przeszukać i
zabrać większość tego, co w magazynie zostało. Ten sam człowiek zaczął na mnie
krzyczeć i wydzierać się, a ja, ze stoickim spokojem w głosie i zachowaniu,
odparłam mu po niemiecku, żeby się walił i jeśli jest taki mądry, to sam
poszedł szukać zapasów i narażać się dla dobra innych. Popatrzył na mnie i aż
poczerwieniał ze złości, po czym się zamknął. Z satysfakcją podałam jeszcze
kilka szczegółów i udałam się do siebie.
Gdy byłam w swoim pokoju, zjadłam szybki posiłek, który
zebrałam po drodze. Zabrałam jakąś puszkę i trochę herbaty w kubku termicznym.
Niby niewiele, ale zawsze dobrze cokolwiek zjeść. Nie marudząc i nie
narzekając, zjadłam posiłek. Nagle naszła mnie myśl... A co, gdyby tak poszukać
informacji o Jasonie? Mieliśmy w końcu całkiem dobre archiwa i znajdowało się w
nich mnóstwo informacji. Może znajdzie się coś o nim? Otarłam usta wierzchem
dłoni, włożyłam buty i ruszyłam do pomieszczenia, gdzie składowaliśmy dane.
Gdy weszłam do środka, nikogo tam nie było. Lepiej dla mnie,
uśmiechnęłam się pod nosem i ruszyłam myszkować w wojskowych papierach. Było
tego naprawdę sporu. Ja, na całe szczęście, miałam tyle czasu, że na spokojnie
mogłam tu siedzieć i zakopać się w tonach dokumentów i zapisków.
Gdy po trzech godzinach szukania niczego nie znalazłam,
zaczynałam się już na poważnie denerwować. Klęłam i syczałam pod nosem, że
niczego tu nie ma, że jest tu ogromny nieporządek, ze wszystkie papiery są
pomieszane. Gdy byłam już na tyle poirytowana, że zrzuciłam część tego, co
zebrałam, ze stolika, znalazłam pod spodem wąską teczkę. Dalej klnąc w sposób,
który nie przystoi kobiecie, otwarłam teczkę i doznałam olśnienia. Bingo!
Wreszcie znalazłam coś o Jasonie. Zaczęłam przeglądać zgromadzone materiały i
informacje. Cholera, mało tego było. Nazywał się Hayes, miał 36 lat. Nie było
żadnych informacji na temat jego rodziców, miał jednak żonę. Byli w separacji.
Dalej było napisane, że zaraz po skończeniu szkoły udał się na wszelkie możliwe
kursy, a po nich udało mu się dostać do jednostki BRAVO. No nieźle, pomyślałam.
Gdy jego dowódca odszedł, sam nim został i miał możliwość dowodzenia grupą
ludzi. Dotarł do stopnia starszego sierżanta. Uśmiechnęłam się pod nosem. Miał
całkiem ciekawą karierę. W późniejszych fazach dokumentu opisywali już misje,
na temat których można było zdobyć jakieś informacje. W którejś z misji
eskortował ranną kobietę i lekarza, który od nich uciekł. Było wiele przygód z
Chińczykami czy Rosjanami. Ciekawie, nie powiem.
Nie do końca zadowolona zebrałam papiery z podłogi i ułożyłam
je na stoliku. Teczkę Jasona zamknęłam i ruszyłam do swojego skromnego lokum.
Wchodząc do środka, szczelnie zamknęłam za sobą drzwi i usiadłam na łóżku.
Chwyciłam za krótkofalówkę. Zaraz zobaczymy, kto tak bardzo chciał się ze mną
skontaktować.
Ustawiłam urządzenie na podany numer kanału. Usłyszałam
szumy, a po chwili męski głos.
–
Panno von Kastner, widzę, że znalazłaś moją
wiadomość – powiedział zadowolony z siebie Jason. A więc jednak on! - Zdałaś
odpowiednie relacje? Niczego nie pomyliłaś? – zapytał szyderczo. – Panie Hayes owszem, znalazłam pańską wiadomość – odparłam równie szyderczo, co on. - I tak, zdałam odpowiednie relacje. Wszystko zgodnie z planem.
– To dobrze. W końcu dlaczego miałoby być inaczej? - zapytał. - Widzę także, że sprawdziłaś mnie. Musicie mieć całkiem dobre i obszerne archiwa – odparł, już nie tak pewny siebie, co wcześniej. I słusznie.
– Ciekawa jestem, czy pan zdał odpowiednie relacje – zaśmiałam się cicho. Po chwili dodałam: - Prawda, sprawdziłam pana. Niedopatrzeniem byłoby tego nie zrobić.
– Racja, racja – odparł i zamilkł.
– Cóż, jak mniemam, i pan mnie sprawdził.
– Jak sama pani wspomniała, byłoby to niedopatrzeniem. Sporym.
– Owszem, owszem - odparłam.
– Co skłoniło panią do kontaktu? - zapytał po chwili.
– Byłam ciekawa, kto był na tyle odważny, by zostawić taką wiadomość. I nie myliłam się, że to pan.
– Nie było w tym nic dziwnego – zaśmiał się.
– A więc... Mówił pan, że ma do mnie jakiś interes, który załatwimy później. O co więc chodzi? - zapytałam, przechodząc do sedna sprawy.
– Zgadza się, mam pewną sprawę. Wydaje się pani odpowiednią osoba do tego, jak to określiłem w tamtym magazynie, interesiku – powiedział cicho, niemal konspiracyjnym tonem.
– A więc o co chodzi?
– O współpracę – odparł, śmiertelnie poważnie.
– Współpracę? Co masz na myśli? - zapytałam zaciekawiona i czekałam na to, co powie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz