piątek, 12 kwietnia 2019

Od Reker'a cd. Davida

Wampiry... Wilkołaki... Sraki i inne szproty Davidziaki... Czy na tym świecie nie ma już zwykłych zombie, które z radością przyjmowałyby swoją, drugą śmierć? Jak zawsze z wszystkim pod górkę! Nie dość, że byłem poharatany, to jeszcze byłem zmuszony leczyć swoje ciało w norze tego samoluba. Gorzej trafić nie mogłem... Po prostu gorzej trafić nie mogłem...
- Każdego mutanta trzeba zabić - mruknąłem pod nosem, a następnie uważając na swoje obite żebra, próbowałem podnieść się do pokracznego siadu - Wszystko co powstało na skutek promieniowania, nie może przebywać wśród normalnych ludzi... Takich zasad łamać nie można - dokończyłem swoją myśl, nie posiadając się z bólu, jaki ogarniał całe moje ciało. Szczerze mówiąc, czułem się jeszcze gorzej, niż po ataku tamtego babska. Pozdzierane kolana, podrapana szyja, rozbita głowa oraz rozwalone udo, dawały mi się mocno we znaki. Eh... A mogłem pójść w inną stronę, i mieć wywalone na pana Hammonda i jego dziwne fetysze.
- Gdyby nie tamten wilk, to pewnie byś już nie żył - warknął, ukazując światu wszystkie swoje zęby - Nie każdy jest podły... I nie każdy ma wybór w tym czy chce być mutantem - odwrócił się do mnie plecami, aby zacząć grzebać w wypełnionych po brzegi torbach.
- Tsa, tsa... Mogę iść do domu? - mruknąłem niechętnie, tracąc momentalnie równowagę, co błyskawicznie wywołało mój upadek na niezbyt wygodny materac, który dodatkowo obił moje płuca.
- W takim stanie? Wątpię - odpowiedział sztywno, wyciągając z ukrycia dość długą strzykawkę, w której znajdowała się duża dawka przezroczystego płynu - Coś tak zbladł? Boisz się małego ukłucia? - zaśmiał się cicho, powoli się do mnie zbliżając. W tamtym momencie wyglądał niczym prawdziwy kanibal, próbujący rozkroić swoją ofiarę. Jego demoniczne oczy próbowały wypalić moją duszę, lecz jakoś szczególnie mnie to nie przerażało. W końcu po tylu latach niszczenia przez własnego ojca oraz stukniętych lekarzy, nie widziałem już sensu w żadnym strachu. Codzienne bicie i poniżanie wpłynęło na mnie w dość okrutny sposób, dlatego przez pewien okres czasu, ludzie unikali mnie, jak żywego ognia.
- Nie boję się - rzekłem hardo, wbijając swój wzrok w stolik nocny, na którym leżało lekko nadpalone zdjęcie, przedstawiające wysoką, uśmiechniętą szatynkę. Stała ona u boku swojego ukochanego, którym był znęcający się nade mną Mściciel. Wyglądali na bardzo szczęśliwych ludzi, którzy nie zamartwiali się jutrem. Miałem już coś mówić, ale w tym samym momencie, zdjęcie zostało zabrane z zasięgu mojego wzroku.
- Dawaj tą łapę i się tak durnie nie patrz - zacisnął swoją szczękę w takim ucisku, iż na jego czole pojawiło się kilka zielonych żyłek - Nie mam zamiaru o tym rozmawiać, więc nawet o tym sobie nie myśl - wbił się w moją żyłę, co wywołało u mnie chwilowy brak tlenu w płucach. Czując się, jak ryba bez wody, zacząłem wierzgać nerwowo nogami, które w pewnej chwili trafiły trzydziestotrzylatka prosto w łeb - Głupi szczeniak - wrzasnął, zakrywając swoje brązowe oko, które w szybkim tempie przybrało barwę krwistej czerwieni. Nie minęła chwila, a przede mną zamiast człowieka stał potężny wilk, łypiący na mnie zestresowanym wzrokiem.
- David? - powiedziałem jedynie, ale ten zamiast mnie zaatakować, uciekł przez otwarte okno, pozostawiając mnie w ogromnym szoku. Kto by pomyślał, iż tak wrogi mi człowiek może okazać się wrażliwym pieskiem? Wzdychając na to głęboko, zatamowałem sobie cieknącą krew, a następnie po spożyciu "magicznej" złotej tabletki, wstałem na proste nogi i szybkim krokiem udałem się w poszukiwania zaginionego mężczyzny. Cóż, ślady jego łap były dość spore, dlatego trudno było go pomylić z jakimś tam kundelkiem. Wiedząc, że igram ze złem, starałem przygotować w myślach wszystkie scenariusze walki, bo przecież taka bestia może zmieść normalnego śmiertelnika, jednym kłapnięciem szczęki, ale kto mojego pokroju mógłby przejmować się takimi rzeczami? Dokładnie, nikt. Kiedy trop zaczął się stopniowo urywać, ukucnąłem w półnagich krzakach, nasłuchując nadciągającego zagrożenia. Gdzie jesteś Reksiu? - pomyślałem, wypatrując swojego celu, który po kilku minutach wyrósł przede mną, jak z podziemi - Ładnie to tak ode mnie uciekać? - zagaiłem od razu, wpatrując się w jego smutne oczyska - No przecież cię nie zabiję... Mam swoje zasady i jedną z nich na pewno nie jest unicestwianie znajomych.
- Czyli weszliśmy na etap znajomych? To wilkołaki ci już nie przeszkadzają? - fuknął, zadzierając dumnie swój pysk.
- Można tak powiedzieć. Skro jesteś dobrym wilkołakiem, to na cholerę cię mordować? - wzruszyłem ramionami, nie czując w sobie chęci przelewu krwi - Masz zamiar chować do mnie urazę do końca świata? Może lepiej to zakończyć - podrapałem go za uchem, dzięki czemu jego ogon kilkukrotnie pacnął w ziemię, a oczy wykazywały rozpływanie się z przyjemności - To jak? - dorzuciłem, nie zwracając uwagi na to, iż z mojego ciała wycieka coraz większa ilość krwi, a twarz staje się niebezpiecznie trupio blada. Aż dziw, że narkotyki potrafią działać tak dobrze, nawet za dobrze.

<Reksiu Keksiu Pipsiu Dupsiu i chuj wie co? xd Odpisz szybkooooooo xd>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz