poniedziałek, 15 kwietnia 2019

Od Eri do Justice

Śnieg na dłuższą metę był irytujący. Zwłaszcza w takich ilościach i gdy przy okazji towarzyszył mu duży mróz. Jednak przez kilka ostatnich dni w powietrzu czuć było wiosnę, a ciepłe promienie słońca szybko rozpuszczały masywne zaspy, zostawiając po nich tylko błoto i kałuże wypełnione wodą, której gleba nie była już w stanie przyjąć. Zaniedbany park był przez to istnym bagnem, po którym nie dało się poruszać nie wywołując charakterystycznego odgłosu kalosza wyciąganego z głębokiego błota.
Mlask. Mlask. Mlask.
Odwróciłam się, podrzucając jedną ze znalezionych przy jakimś trupie zabawek – bardzo przyzwoitej jakości nóż do rzucania. To właśnie był powód, dla którego zeszłam dziś z utwardzonych ulic centrum miasta. Kilka kawałków stali zostało przeze mnie wcześniej dokładnie wyczyszczone i naostrzone, a teraz wypróbowane w różnych stylach latania w stronę martwego drzewa stanowiącego dziś mój cel.
Wyglądało na to, że ich najmocniejszą stroną był no spin, czym nie byłam zbytnio zachwycona, bo choć rzucanie przychodziło mi z zaskakującą łatwością to znacznie wygodniejsze i skuteczniejsze były rzuty, podczas których ostrze wykonywało pełen obrót wokół własnej osi. Kolejny nóż wbił się w suchy pień.
- Co robisz?
- Chowam się przed pewnym świrem – cholera czy nigdzie już nie mogę iść tak żeby o tym nie wiedział? – Najwyraźniej nie wyszło.
Nie musiałam się nawet odwracać by wiedzieć jak bardzo twarz Rekera wyrażała irytację.
- Musimy porozmawiać. Poważnie – westchnęłam, rzucając ostatni kawałek metalu zanim spojrzałam na bruneta. – Czas żebyś wybrała sobie jakiś obóz.
- Zdaje się, że ty znasz mnie lepiej niż ja sama, może ty powinieneś mnie gdzieś wysłać – odezwałam się całkowicie poważnie.
Reker zawahał się chwilę, po czym pokiwał głową rzucając krótkie „okej” i każąc mi iść za sobą. W zasadzie mogłam iść gdziekolwiek – może z wyjątkiem Śmierci, złe skojarzenia i takie tam – ale podjęłam już swoją cześć tej decyzji i pozostało mi mieć nadzieję, że Reker nie uzna mnie za dobrą kandydatkę do swojego obozu.
***
- Co to jest?
- Twój dom – Reker zatrzymał konia, a ja natychmiast zeskoczyłam na ziemię.
- Wesołe miasteczko? – zaczynam poważnie wątpić w ludzkość.
- Kiedyś je lubiłaś – zsiadł z konia, ruszając przed siebie.
Weszliśmy na ogrodzony teren, a ja nie mogłam pozbyć się wrażenia, że wszyscy mnie obserwują. Czemu nie mogli chociaż robić tego otwarcie? Z jednego z rozstawionych tu namiotów wyszła wysoka kobieta, na oko po czterdziestce.
- Co tu się do cholery dzieje Blackfrey? – wyglądała na… wkurzoną? zdziwioną? – Ona powinna być martwa… - wskazała na mnie.
- Nie wiem! Niczego nie pamięta. Myślę, że powinna tu zostać, może jej się poprawi.
- Ona tu stoi – syknęłam. – Nie wiem co do cholery bierzecie ale wydaje mi się, że nie jestem martwa.
- Może zostać o ile będzie pracować jak inni – oznajmiła blondynka. – Zacznijmy od początku, Eri. Nazywam się Mia Turner. Witaj wśród Przemytników. Zaraz przyślę kogoś, kto cię oprowadzi, a teraz muszę porozmawiać z Rekerem – posłała brunetowi nieznoszące sprzeciwu spojrzenie, po czym razem udali się w stronę jej namiotu.
***
Kilka tygodni później te „dyskretne” spojrzenia stały się odrobinę rzadsze. A może to tylko ja przestałam zwracać na nie uwagę? Robienie za żywą – dosłownie – ciekawostkę stawało się natomiast coraz bardziej irytujące. Na szczęście jednak tu nikt nie próbował mnie trzymać pod kluczem. Zapewne to właśnie było powodem dla którego zamiast jak normalny człowiek przespać noc, próbowałam wyplątać ze sterty drutu małego kociaka. Nie mam pojęcia jak ktoś, kto to tu zostawił się z tego wyplątał, bo mi nie wychodziło to najlepiej. Przydałaby się dodatkowa para rąk. Dlatego kiedy usłyszałam w okolicy jakiś odgłos mogący oznaczać człowieka, zamiast siedzieć cicho odezwałam się.
- Hej? – z początku mój głos nie brzmiał zbyt pewnie. – Jest tu ktoś? …przydałaby mi się pomoc…
Cisza. Czego miałabym się spodziewać? Zajęłam się drutem, starając się unikać pazurków i zębów zwierzaka. Nie mam pojęcia kiedy podeszła do mnie jakaś dziewczyna. Zorientowałam się dopiero, gdy znalazła się jakiś metr ode mnie, a całkowicie odcięta od światła uliczka pozwoliła mi tylko na zarejestrowanie, że była szczupła, niezbyt wysoka i miała ciemne włosy.
- Co to? – zerknęła mi przez ramię.
- Kot… ranny.
Jakimś cudem nieznajoma kucnęła obok mnie i kilka minut później odłożyła zwierzaka – już wolnego - na chodnik. Smutny widok. Małe, bezbronne zwierzę z kiepsko wyglądającymi ranami po pętlach drutu zaciśniętych wokół tułowia. Odgarnęłam z twarzy kosmyk włosów, który wypadł z ukrytego pod kapturem koka.
- Gdzie jest sprawiedliwość na tym wypchanym zombie świecie? – spojrzałam jeszcze raz w stronę kociaka, który zdezorientowany pomiaukiwał co jakiś czas, wylizując pozlepiane krwią futerko.
- Stoi obok – odparła nieznajoma.
- W takim razie ja jestem zombie – uśmiechnęłam się lekko.

Czy liski lubią kotki?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz