Ten dzień był tak pokręcony, że
nie wiedziałem co mnie bardziej przeraża. Grzmienie piorunów, które szalały na
zewnątrz, czy grzmienie słów Evansa wewnątrz katakumb.
Mój dowódca od czasu do czasu
zwoływał wszystkich na swoje płomienne kazania. Nawet ci którzy leżeli na
noszach w przedziale sanitarnym kazali się na nie zanosić. Nie były one
obowiązkowe, ale każdy się na nich pojawiał. Dlaczego? Dowódca podsumowywał
nasze dotychczasowe dokonania, a czasami nawet awansował najbardziej
zasłużonych. To oczywiście oficjalny powód bycia na tych przemowach.
Nieoficjalny powód jest jednak diametralnie. Człowiek jest zwierzęciem stadnym,
nawet w ekstremalnych warunkach. Natura nakazuje mu szukać i utożsamiać się z
ludźmi mu podobnymi, dlatego teraz wszystkie korytarze demonich podziemi są
przepełnione, a ludzie uważnie słuchają swojego przywódcy. Bo chcą poczuć, że
żyją jak jeden organizm. Który słucha, oddycha i któremu serce bije
jednocześnie.
- Ale nie ma tego złego, co by na
dobre nie wyszło! - zaczął nowy wątek Evans. - Dzisiaj moje Demony, wszystkie
burdelu są o połowę tańsze! - ja z całym tłumem wydaliśmy głośny aplauz.
Ale dlaczego? Dziwki nigdy nie
dawały za pół darmo, więc Evans będzie musiał im to jakoś wynagrodzić. Dziwi
mnie jedynie to, że w całym tym popieprzonym świecie taka osoba jak on zdobył
się na taki gest altruizmu.
- Z okazji Walentynek! -
kontynuował. - Teraz pędźcie do burdelów moje Demony! Bo już słyszę, że kolejki
ustawiają się kilometrowe!
Tłum zaczął przesuwać się w
stronę zamtuzów, a ja nawet nie musiałem się ruszać. Przy tym cały czas
skandując słowo: Evans! Evans! Evans!
Sprytne zagranie z jego strony.
Po to, aby nikt z Demonów nie myślał o jakimś zakochaniu, czy namiętnym uczuciu
skierował wszystkie emocje swoich podwładnych do zaspokojenia chwilowego
popędu. No nic, ja też na tym skorzystam, więc nie będę narzekał. W końcu i tak
nie mam na tym świecie nikogo bliskiego memu sercu.
Nagle przypomniała mi się
szatynka Darlene, którą spotkałem na mojej ostatniej misji. I jej przepiękne
niebieskozielone oczy. O małym, zgrabnym nosku. Na samą myśl o nich moje serce
zaczęło szybciej bić, a moje ciało przeszyły dreszcze. Patrzyłem się chwilę
przed siebie, a cały świat jakby się zatrzymał. Z tego zmieszania wyrwał mnie
czyjś głos:
- Przesuwasz się, czy nie?! Nie tylko ty czekasz w tej
jebanej kolejce!
- Was? - odparłem wyrwany z zamyślenia i się rozejrzałem.
Stałem w 20-metrowej kolejce do mojej ulubionej dziwki -
Rose. Jednak od razy mi się odechciało i z niej wyszedłem. Musiałem się
przewietrzyć. I to szybko.
Dotarłem do metalowych drzwi
dzielących demonie katakumby od reszty świata i kazałem je sobie otworzyć.
- Otworzyć? Gdy jest taka zniżka na burdele? Pojebanyś jest!
- skomentował wartownik.
- Scheiße! Powiedziałem otwórz!
Drzwi otworzyły się z metalowym zgrzytem, a wartownik
pożegnał mnie słowami:
- Im więcej samobójców, tym mnie gąb do wyżywienia.
Nic mu nie odpowiedziałem.
Wymieniłem filtr mojej maski, założyłem ją na siebie i skierowałem się na ruiny
zapory Niagara Falls. Wszedłem na nie i przystanąłem tam, gdzie pozostały
resztki barierek ochronnych, by oglądać przepiękną panoramę zniszczonego
świata. Oparłem się przedramieniami i zacząłem nerwowo pocierać dłonie.
- Nie wolno mi tego czuć. - powiedziałem cicho do siebie. -
Tego nie było w planach.
Schowałem twarz w moich dłoniach i zacząłem powoli masować
swoją głowę. Głowę pełną tego co było, tego co jest i strachem przed tym, co
będzie.
~150 pkt~Reker
~150 pkt~Reker
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz