czwartek, 1 marca 2018

Od Detlefa "Walentynki"

Ten dzień był tak pokręcony, że nie wiedziałem co mnie bardziej przeraża. Grzmienie piorunów, które szalały na zewnątrz, czy grzmienie słów Evansa wewnątrz katakumb.
Mój dowódca od czasu do czasu zwoływał wszystkich na swoje płomienne kazania. Nawet ci którzy leżeli na noszach w przedziale sanitarnym kazali się na nie zanosić. Nie były one obowiązkowe, ale każdy się na nich pojawiał. Dlaczego? Dowódca podsumowywał nasze dotychczasowe dokonania, a czasami nawet awansował najbardziej zasłużonych. To oczywiście oficjalny powód bycia na tych przemowach. Nieoficjalny powód jest jednak diametralnie. Człowiek jest zwierzęciem stadnym, nawet w ekstremalnych warunkach. Natura nakazuje mu szukać i utożsamiać się z ludźmi mu podobnymi, dlatego teraz wszystkie korytarze demonich podziemi są przepełnione, a ludzie uważnie słuchają swojego przywódcy. Bo chcą poczuć, że żyją jak jeden organizm. Który słucha, oddycha i któremu serce bije jednocześnie.
- Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło! - zaczął nowy wątek Evans. - Dzisiaj moje Demony, wszystkie burdelu są o połowę tańsze! - ja z całym tłumem wydaliśmy głośny aplauz.
Ale dlaczego? Dziwki nigdy nie dawały za pół darmo, więc Evans będzie musiał im to jakoś wynagrodzić. Dziwi mnie jedynie to, że w całym tym popieprzonym świecie taka osoba jak on zdobył się na taki gest altruizmu.
- Z okazji Walentynek! - kontynuował. - Teraz pędźcie do burdelów moje Demony! Bo już słyszę, że kolejki ustawiają się kilometrowe!
Tłum zaczął przesuwać się w stronę zamtuzów, a ja nawet nie musiałem się ruszać. Przy tym cały czas skandując słowo: Evans! Evans! Evans!
Sprytne zagranie z jego strony. Po to, aby nikt z Demonów nie myślał o jakimś zakochaniu, czy namiętnym uczuciu skierował wszystkie emocje swoich podwładnych do zaspokojenia chwilowego popędu. No nic, ja też na tym skorzystam, więc nie będę narzekał. W końcu i tak nie mam na tym świecie nikogo bliskiego memu sercu.
Nagle przypomniała mi się szatynka Darlene, którą spotkałem na mojej ostatniej misji. I jej przepiękne niebieskozielone oczy. O małym, zgrabnym nosku. Na samą myśl o nich moje serce zaczęło szybciej bić, a moje ciało przeszyły dreszcze. Patrzyłem się chwilę przed siebie, a cały świat jakby się zatrzymał. Z tego zmieszania wyrwał mnie czyjś głos:
- Przesuwasz się, czy nie?! Nie tylko ty czekasz w tej jebanej kolejce!
- Was? - odparłem wyrwany z zamyślenia i się rozejrzałem.
Stałem w 20-metrowej kolejce do mojej ulubionej dziwki - Rose. Jednak od razy mi się odechciało i z niej wyszedłem. Musiałem się przewietrzyć. I to szybko.
Dotarłem do metalowych drzwi dzielących demonie katakumby od reszty świata i kazałem je sobie otworzyć.
- Otworzyć? Gdy jest taka zniżka na burdele? Pojebanyś jest! - skomentował wartownik.
- Scheiße! Powiedziałem otwórz!
Drzwi otworzyły się z metalowym zgrzytem, a wartownik pożegnał mnie słowami:
- Im więcej samobójców, tym mnie gąb do wyżywienia.
Nic mu nie odpowiedziałem. Wymieniłem filtr mojej maski, założyłem ją na siebie i skierowałem się na ruiny zapory Niagara Falls. Wszedłem na nie i przystanąłem tam, gdzie pozostały resztki barierek ochronnych, by oglądać przepiękną panoramę zniszczonego świata. Oparłem się przedramieniami i zacząłem nerwowo pocierać dłonie.
- Nie wolno mi tego czuć. - powiedziałem cicho do siebie. - Tego nie było w planach.
Schowałem twarz w moich dłoniach i zacząłem powoli masować swoją głowę. Głowę pełną tego co było, tego co jest i strachem przed tym, co będzie.

~150 pkt~Reker 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz