poniedziałek, 14 sierpnia 2017

Od Reker'a cd. Tamary

Szkolenie jak zwykle szło mi bardzo dobrze. Wystarczyło powalić na ziemię kilku chłopaków, którzy jak zwykle nie wiedzieli skąd w tym wieku mam tyle siły. Nasz nauczyciel był bardzo spokojny oraz tłumaczył każdemu z osobna co robią źle i nawet mi się to zdarzało. Cóż w samoobronie na początku bardzo łatwo o nie umiejętny chwyt, który czasami może się okazać twoją największą słabością więc zawczasu należy z tym walczyć. Zajęcia kierowały już się ku końcowi. Piłę zimną wodę z butelki, która teraz jako jedyna była mi potrzebna do szczęścia. Miałem już iść do domu, bo i tak byłem już spóźniony gdyż, postanowiłem przedłużyć sobie trening z chłopakami by lepiej sobie poradzić na następnej lekcji, ale wtem zjawił się mój ojciec! Michael... Wściekły Michael... Był cały we krwi a w prawej ręce trzymał przeładowanego glocka 19. Nikt na to nie zwrócił szczególnej uwagi.
- Gdzie mój kundel? - warknął i spojrzał na mojego nauczyciela, który z obojętną miną wskazał miejsce gdzie stałem. Chciałem uciec, ale moje nogi jakby wrosły w ziemię! Nie mogłem nawet mrugnąć okiem a przerażenie brało powoli nade mną górę - Ja ci dam kundlu nie szanować właściciela i się spóźniać - dodał wściekle i już po chwili przede mną stał. Nie zawahał się też uderzyć mnie najmocniej jak potrafił w twarz. Najchętniej też bym mu oddał, ale moje ciało odmówiło mi współpracy i jedyne co mogłem teraz robić to na niego patrzeć - Co się mówi?! - dodał jeszcze a echo jego głosu rozeszło się po sali.
- Przepraszam panie - odpowiedziałem mu a wcale tego nie chciałem! Za żadne skarby bym się tak do niego nie odezwał!
- Nie przykładasz się... - zirytował się bardzo - Czas wreszcie się ciebie pozbyć! Jesteś bezużyteczny - fuknął i wystrzelił z broni prosto w moją głowę a nóż zaczął kierować w moje, bijące serce.
Obudziłem się szybko zalany potem oraz przyśpieszonym oddechem. To wszystko było tylko głupim koszmarem... Koszmarem, który był zbyt mocno realistyczny. Zabrałem głęboki wdech i rozejrzałem się po pomieszczeniu. Było popołudnie a ja miałem odpoczywać po ostatniej misji. Kiary nie było więc domyślałem się, że zaciągnęli ją na medyczny a dzieciaki były u dziadków więc miałem w pewnym stopniu spokój... Spokój, którego miałem powoli dosyć. Nie wahając się dłużej wstałem oraz porządnie się przeciągnąłem przez co niektóre moje kości zbyt mocno strzeliły a ja chcąc nie chcąc się skrzywiłem. Cóż nie lubiłem tego dźwięku i oby to nie było zapowiedzią czegoś niedobrego.
Po ogarnięciu się w łazience postanowiłem się przejść po terenie ratusza. Na korytarzach jak zwykle było trochę hałasu co było normalnym zjawiskiem o tej porze dnia więc zbytnio się tym nie przejmowałem. Niektórzy zwracali na mnie większą uwagę natomiast inni mniejszą... Nie wiem co we mnie takiego interesującego... Może się nie wyspałem i wyglądam jak zombie? Nie to nie to... Zanim się obejrzałem byłem już na zewnątrz. Jesienny podmuch wiatru nie należał do najprzyjemniejszych, ale z pewnością był on lepszy niż lodowaty "oddech" zimy. Spokojnym krokiem poszedłem do stajni gdzie przywitały mnie zainteresowane łby koni, które co jakiś czas mnie szturchały chcąc jakiś smakołyków. Kiedy doszedłem do Persefony ta od razu zarżała mi radośnie na powitanie oraz przytuliła się swoim łbem do mojego ciała za co podrapałem ją za uchem.
- Jak się czujesz mała? - zapytałem szukając w między czasie po kieszeniach kosteczek cukru przeznaczonych właśnie dla niej. Klacz jak zwykle była bardzo radosna a przemęczenie po tamtym wyjeździe już jej dawno minęło co mnie ucieszyło. Gdy tylko pokazałem jej smakołyk tak od razu go spałaszowała. Uśmiechnąłem się do niej lekko po czym oprałem o drzwiczki jej boksu a w tedy zaatakował mnie potworny ból, który chciał rozerwać moją głowę, za którą od razu się złapałem i najchętniej upadłbym jeszcze na kolana. Nie wiedziałem co się ze mną dzieje. Najpierw koszmar teraz to... Kiedy ból mi trochę przeszedł pożegnałem się z bułanką i wyszedłem ze stajni. Nie wiem jak to wytłumaczyć, ale coś mówiło mi, że mam pójść w stronę lasu. Chociaż z początku się opierałem to postanowiłem jednak spróbować i zobaczyć co tam ciekawego się znajduje.
Z początku szedłem wydeptanymi drogami, którymi zazwyczaj chodzili żołnierze albo przejeżdżały tędy konwoje z lekami czy też innymi rzeczami z wymianami między obozowymi, lecz z czasem moje kroki zaczęły kierować się bardziej na lewo przez co schodziłem ze ścieżki pogrążając się w ciemnościach złotego lasu. W pewnym momencie swojej wycieczki wspiąłem się na drzewo i zacząłem używać parkuru. Czułem się dziwnie... Nie rozumiałem swoich uczyć... Gdy przeskoczyłem nad małym zbiornikiem wodnym zobaczyłem w swoich oczach czerwony błysk a potem już straciłem świadomość.
****
Ocknąłem się w jakiejś izolatce... Łeb bolał mnie znowu jak cholera a na dodatek byłem przykuty kajdankami do łóżka! Kurwa mać co się dzieje?! - warknąłem w swoich myślach, gdyż nie poznawałem tego miejsca. Szarpnąłem mocno za kajdanki, które ani drgnęły co jeszcze bardziej mnie zdenerwowało i zacząłem rozglądać się dookoła. Miałem już coś powiedzieć na głos, ale w tedy ktoś wszedł do pomieszczenia.
- Obiekt testowy 453... Użył już tego czym go zaraziliśmy - odezwał się jakiś doktorek, na którego spojrzałem ze wściekłością w oczach.
- Kim jesteście?! Macie mnie wypuścić! - warknąłem a oni się tylko zaśmiali. Dopiero po chwili na ich fartuchach lekarskich zobaczyłem znak... Znak Umberlli... Głowa skrzydlatego konia w kółku... Oby szybko zobaczyli, że zniknąłem.

<Tamara? :3 Porwali go ;c> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz