Po tej całej cholernej misji byłam kompletnie wyczerpana. Te całe wydarzenia to było dla mnie po prostu za dużo. Kiedy zasnęłam, to po prostu miałam ochotę się nigdy nie obudzić. Sen był dla mnie ogromnym wybawieniem! Czułam jak wraz ze snem wracają mi siły, dosłownie jakbym musiałam naładować akumulatory by móc dalej normalnie funkcjonować.
Właściwie to mało mi się śniło. Głównie w moim śnie panowała ciemność, co tam było chyba tak zwaną fazą rem we śnie, czyli ten najgłębszy sen z możliwych w ludzkim ciele. Mniejsza... Nie znam się na tym, wiec nie będę o tym gadać...
W każdym razie to spałam chyba dość długo, bo gdy się obudziłam było popołudnie. Oczywiście jak zwykle zza oknem pogoda była paskudna, nie to co za czasów apokalipsy, ale w zimie przynajmniej te cholery były mniej aktywne. Zimne, a właściwie lodowate powietrze malowało czasem wzorki na szybach, ale to później okna miały być bardziej po uszczelniane, więc nie musieliśmy się o to martwić iż okna nie będą trzymały ciepła.
Zaczęłam się powoli rozglądać po pomieszczeniu medycznego i wtedy dopiero zauważyłam siedzącego przy mnie dziadka, który spokojnie patrzył na moje ruchy. Speszyłam się nieco, bo nadal było mi dziwnie w jego towarzystwie i no nie znałam go! Często się bałam że on może być jednak taki jak mój ojciec... Udawał kochanego ojca, a od samego początku chciał mnie skrzywdzić, a na końcu zabić!
Nigdy nie zapomnę jak próbował mnie osobiście zabić, tak jak naszych przyjaciół oraz ludzi którzy stali za nami, a nie za nim... Wielu zostało zabitych i obwiniałam się też oto że nie zdołałam im pomóc lub że jak wtedy byłam w Duchach jeszcze nie zawróciłam by zobaczyć co wtedy z naszymi dawnymi wrogami Śmiercią wszystko jest w porządku, lecz duma mi na to nie pozwoliła i ich zostawiliśmy i tak w sumie przy życiu, lecz niestety nasi ich zabijali, gdyż byli wszędzie poukrywani.
Wtedy tak na to nie patrzyłam bo nas oszukali że nasi niby wrogowie są źli do szpiku kości i w ogóle cuda niewidy, podczas gdy to oni byli naprawdę dobrzy! Eh... Było, minęło, choć i tak nawet jak mój ojciec został zabitych przez tych którzy go nie chcieli teraz jest w niebie bo przeszedł przez jakiś tam czyściec, czy jak to tam się zwie i niby jest dobry, ale i tak ja wiedziałam że mu nie wybaczę...
Zbyt dużo krzywdy mi, mojemu obecnemu mężowi, przyjaciołom, sprzymierzeńcom czy jeszcze innym ludziom zrobił. Sam był tchórz i nieudacznik spierniczający przed niemalże każdym zagrożeniem, a innych krytykował gad jedn! Dobra nie ważne...
W każdym razie patrzyłam z obawą na swojego dziadka i się odsunęłam od niego odruchowo na bezpieczną odległość, by w razie czego móc zdążyć się obronić czy też zareagować na jego atak. On widząc to łagodnie się uśmiechnął i w sumie czułam się jakby była między młotem a kowadłem.
- Nie bój się, jak chcesz to się odsunę - powiedział spokojnie na co niepewnie skinęłam głową i lekko się ode mnie dzięki temu odsunął, więc nieco bardziej się rozluźniłam - Dobrze się czujesz? - spytał.
- Chyba tak... - rzekłam jakoś, oglądając swoją ranną nogę, na którą przewrócił się mój wierzchowiec Feniks.
- To dobrze - stwierdził.
- Gdzie wujek? - spytałam niepewnie.
- Eric poszedł gdzieś - powiedział spokojnie - Chyba się położyć - dodał zaraz po chwili namysłu.
- Tia... Powiedział tak, co nie jest prawdą, bo on nie potrafi odpoczywać - mruknęłam - Spać też po nocach nie śpi, tylko może tak jakieś dwie góra trzy godziny i dalej pracuje i snuje się po ratuszu czy terenach śmierci - dodałam.
- Eric nie śpi? - zmartwił się, na co skinęłam głową lekko - Od jak dawna? - dopytywał.
- Od zawsze tak jest, a później choruje i wykaraskać się z tego nie może, lecz sobie wszystko to lekceważy - mruknęłam - Zdrowie jest tylko jedno, a on nic sobie z tego nie robi... Może złoty pył znowu mu trzeba podawać - westchnęłam na koniec.
< Eric? masz przerąbane u tatuśka xdd >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz