sobota, 10 grudnia 2016

Od Reker'a cd. Eri

Podróż do wieży ciągnęła się nie ubłaganie, ani ja ani Wiliam nie mieliśmy zamiaru się do siebie odzywać... Na dodatek o wspaniały założyciel nie pozwolił mi nawet samemu prowadzić konia tylko zabrał wodze dla siebie "Na wszelki wypadek, gdyby coś głupiego uderzyło mi do głowy". Układałem w myślach zdania potwierdzające, iż jestem niewinny... Może Oliver albo ktoś inny się za mną wstawi? Nie liczę na to niestety... Przez takie myślenie spadłem prawie z wierzchowca trzy razy, ale ON niestety musiał mnie za każdym razem łapać. Ciekawe co by zrobił jeśli zapadłbym w śpiączkę.
****
Dotarcie do więzy wiązało się z dużą ilością gapiów... Są jak sępy zlatują się by rozpowiadać plotki a ja byłem dość częstym tematem owych plotek. Mężczyzna kazał stajennym odprowadzić konie a sam złapał mnie za ramię i zaprowadził mnie do swojego gabinetu, gdzie czekał Oliver siedzący na kanapie. Zielonooki rzucił mną o krzesło i kazał mi się tłumaczyć...
- Nic ci nie powiem - mruknąłem,
- Gadaj gówniarzu jeden! Gdyby nie ta dziewczyna już byś nie żył - krzyknął podchodząc do okna.
- Może byłoby lepiej! - warknąłem.
- Ej! Możecie trochę ciszej? Głowa mnie boli a poza tym nie chcemy postawić całej wieży na nogi! - dołączył się Oliver.
- Nie jesteś moim ojcem! - krzyknąłem jeszcze i wybiegłem z pomieszczenia.
****
Kiedy wszedłem do swojego pokoju nie ukrywałem wkurzenia... Trzasnąłem drzwiami, które zamknąłem na klucz. Nie miałem zamiaru nikogo wpuszczać... On traktuje mnie jak pięciolatka! Mam to gdzieś, że jest założycielem... Nawet się do niego nie odezwę, wolę już zdechnąć niż błagać "wielkiego" Wiliama Saw'a o przebaczenie. Mrucząc coś pod nosem zasnąłem w koncie pokoju...
****
Obudziłem się widząc nad sobą owego pierwszego. Spojrzałem na niego spode łba i zobaczyłem w jego ręce klucze... No tak każdy z nich ma komplet do każdych drzwi... 
- Nie zachowuj się jak rozwydrzony bachor tylko złaź łaskawie na śniadanie - mruknął i opuścił pomieszczenie. Zszedłem na dół dopiero po kilku minutach, drużyna nawet nie śmiała się odezwać wszyscy bali się nawet odezwać, żeby czasami czymś nie oberwać. Gdy skończyłem ten jakże "smaczny" posiłek ruszyłem na trening fizyczny. Przeciwnicy padali jak muchy. Dziesięciu musiało się udać do medycznygo z powodu krwawienia z nosa czy też innych ran. Miałem ochotę zabić każdego kto stanie mi na drodze, lecz kiedy Oliver chciał zemną poćwiczyć wycofałem się bez żadnego wytłumaczenia.
****
Siedem długich dni mijało mi na tym samym... Gdybym miał zostać tutaj cały miesiąc wybił bym pewnie wszystkich uczniów Jeason'a. Na szczęście jakiś mądry człowiek postanowił wypuścić mnie na misje! Zawołałem jeszcze mojego wiernego psa, który uradowany podbiegł bez zbędnego ociągania się. Miał nową obrożę i nie pamiętam, żebym mu ją dawał.
- Obroża GPS z prądem. Spróbuj ją tylko dotknąć a skończysz nie przytomny - stwierdził Wiliam.
- Jasne będę grzecznym dzieckiem i wrócę przed zachodem słońca - mruknąłem wychodząc.
****
Podróż minęła bez spotkania żadnego zombie co mnie trochę zniechęciło, bo miałem nadzieje, że uda mi się coś zabić... Docierając na parking można było już zobaczyć Echo rozglądającą się czujnie. Zaszedłem ją od tyłu.
- Bu! - krzyknąłem cicho na co się wzdrygnęła. Wyciągnąłem przed siebie rękę i odwróciłem wzrok. 

<Eri?> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz