niedziela, 11 grudnia 2016

Od Nick'a cd. Lydii

Stałem na zniszczonym przystanku, przypominającym powiększoną, zgniecioną puszkę po coli, usiadłem na jednym z pozostałych siedzeń i czekałem na zbawienie, dzień był niemożliwe nudny, a wręcz irytujący. Od rana nie wiedziałem co ze sobą zrobić i tylko pałętałem się w tą i we wtę. Z domu postanowiłem wyjść dopiero o 13.00, po zjedzeniu śniadania, wziętym porannym prysznicu i przygotowania Klifa na kolejne godziny szkoleń, tak znalazłem się tutaj, na przystanku, który odpychał wyglądem i smrodem wydobywającym się z pobliskiej studzienki. Niby maiłem trenować Klifa, jednak ten odmówił jakiejkolwiek współpracy, bo po prostu nie miał ochoty na kolejny dzień ćwiczeń, dalej siedziałem wsłuchując się w ciszę i rozmyślając nad życiem, które po dłuższym rozmyślaniu wydało mi się zbędne… bo przecież i tak wszyscy umrzemy.
-Klif…-wyjęczałem, robiłem tak zawsze, chcąc dać znak psu, że jestem w złym humorze.
Pies od razu zaczął się przyjaźnie łasić.
-Dobry pies!
Przez kolejne pół godziny nic nowego się nie działo, postanowiłem powłóczyć się tu i tam. Przypiąłem do obroży Klifa skórzaną smycz, która liczyła aż 3 metry i wlokła się po ziemi, mimo iż pies nie oddala się, ani nie atakuje pierwszego lepszego zwierzaka, którego zauważy lubiłem prowadzić go na smyczy, zdawało mi się, że Klif ma to sam zdanie, bo gdy tylko wybierałem się z nim tak na spacer, włączał u siebie samca alfa i chodził dumnym krokiem, wyciągając kończyny przy każdym kroku i jeżąc się co chwilę, chcąc wydawać się groźnym.
Słońce świeciło od samego rana, mimo jesieni temperatura wynosiła chyba 17®C, wiatr też był ciepły.
-To co Klif? Do parku?-zapytałem, skracając smycz i ruszając w stronę najbliższego parku.

***

Wszystkie parki są ogrodzone kolczastym płotem, nie jest to przyjazne powitanie, ale swojego czasu zbierali się tu ocalali ludzie. Ja chyba jak każdy mam tu swoje ulubione miejsce, ciężko je opisać, ale kiedyś po prostu przypadło mi do gustu.
Gdy powoli byliśmy już na miejscu, puściłem Klifa. A patrząc na wspomniane miejsce zauważyłem, że siedzi tam nasza znajoma Lydia, zacząłem biec, by dotrzeć tam szybciej niż Klif, niestety chyba wiadomo, że pies przegonił biednego człowieka. Podczas gdy Klif już chciał lizać ją po twarzy ja stanąłem tak by zasłaniać padające na nią promienie.
- Patrzcie państwo, któż to zaszczycił mnie swoją obecnością?-powiedziała, zasłaniając się ręką-Co tam słychać w wielkim świecie?
-Cześć! Tak w sumie to nic interesującego nie miało miejsca, dlatego przyszedłem tutaj… jestem tu zawsze gdy zżera mnie nuda…-wyjaśniłem-Lubię marzyć…
-Ja też! To jest takie inspirujące!-dodała, puszczając kaczkę po jeziorze.
-Dokładnie! O czym marzysz? Ja o wielu rzeczach, ale chyba najbardziej…-zastanowiłem się chwilę-Chyba o napisaniu książki…
-Wow, pisarz się znalazł!-zaśmiała się, a piękny uśmiech malował się na jej twarzy-Ja marze o… chyba o miłości…
-Typowa kobieta!-zaśmiałem się, szturchając ją łokciem-Ciekawe marzenie… a powiedz mi jeszcze... z kim ta miłość?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz