środa, 17 kwietnia 2019

Od Rafaela cd. Rity

Jako małe dziecko często wymykałem się z ośrodka, aby zaczerpnąć delikatną dawkę wolności. Nigdy nie było to łatwe zajęcie, gdyż moje prywatne więzienie, było otoczone z wielu stron przez żołnierzy, których porywcze psy, rozszarpały już nie jednego śmiałka. Byłem bardzo dobry w ukrywaniu się w cieniach, co w małym stopniu zapewniało mi ochronę przed czujnym okiem Josepha. Staruch nie był najgorszym opiekunem w projekcie, ale dobrą sławą również się nie cieszył... Gdyby dowiedział się co wyczyniam za jego plecami, z pewnością nie usiadłbym na tyłku przez rok. Doskonale wiedziałem, iż Salvatore wściekał się widząc, lub słysząc najmniejsze nieposłuszeństwo ze strony obiektów, ale kto by się nami przejmował? Byliśmy tylko zwykłymi eksperymentami, na które gdzieś za rogiem mrocznego korytarza zwanego życiem, ciągle czekała bolesna śmierć. Wykradałem się też z powodu chęci zobaczenia mojej przyjaciółki, która przez wiele lat nauczyła mnie więcej o życiu niż niejeden trener. Czasami było mi wstyd, że nie potrafiłem być normalnym dzieciakiem. W końcu nie posiadałem rodziców, a jedyną moją własnością były czarne ubrania oraz biały miś, będący prezentem na moje drugie urodziny. Teraz z lekką zadumą wracałem do tamtych, radosnych dni, kiedy wraz z Ritą bawiliśmy się na terenie gęstego lasu, udoskonalając przy tym swoje umiejętności psychiczne, jak i fizyczne. Niestety nie wiedziałem co się z nią aktualnie dzieje... Wojna rozdzieliła nasze losy, każąc mi walczyć za nasz kraj, a jej najprawdopodobniej uciekać w bezpieczny zakątek naszego państwa. Czas się w końcu stąd ruszyć - pomyślałem, podnosząc zadek z niezbyt wygodnego materaca, na którym wylegiwałem się od godziny dwunastej. Składając na pół zdjęcie swojej "zaginionej" siostry, sprzątnąłem nogą pod stół niedopałki papierosów, wymieszanych z potłuczoną butelką wódki. Nie czując się najgorzej, powoli wypełznąłem ze swojej tymczasowej kryjówki, która uratowała mi tyłek, gdy nadeszła ta pierdolona zima. Co prawda schron nie był jakiś potężnych rozmiarów, lecz bez dwóch zdań pomagał on przeżyć w tym złym świecie, o kilka dni dłużej.
- Może znajdę jeszcze jakieś zlecenie... - mruknąłem pod nosem, kierując się w stronę obozu Aniołów, cieszącym się opinią najspokojniejszego w okolicy. Jednak jak prawie każdy posiadali problemy związane z pojedynczymi, groźnymi grupami przestępczymi oraz ogromnym zbiorowiskiem nieumarłych, otaczających od czasu, do czasu ich dom. W zamian za ochronę, otrzymywałem od nich kilka puszek, bądź saszetek niedobrego, aczkolwiek bardzo pożywnego jedzenia, które swoją drogą konsystencją przypominało istną papka, ale kto miałby czas teraz o tym myśleć? No właśnie. Nikt.
Po przedarciu się przez spory płot, zacząłem odruchowo węszyć za Aidenem i Victorią, którzy wydawali się zniknąć gdzieś w odmętach jądra ziemi. Zdegustowany, zacząłem przechadzać się po wszystkich pomieszczeniach pałacu, z nadzieją, że gdzieś tutaj odnajdę poszukiwane przeze mnie osoby. Wchodząc do spiżarni, o mało nie wpadłem na innego człowieka, który po kilku osobach okazał się... Ritą! - Rita... To ty? - zapytał będąc w niemałym szoku.
- Rafael? - wydusiła z siebie, patrząc na mnie, jak na zaczarowaną postać z uniwersum Alicji w Krainie Czarów. Chwilowa radość jednak znikła z mojej twarzy w momencie zobaczenia krwistej butelki, znajdującej się w ręce kobiety. Początkowo wydawało mi się, iż jest to zwykły sok pomidorowy, lecz po dłuższym namyśle zorientowałem się, że to najczystsza krew.
- Co ty robisz? - spytałem, zachowując między nami stosowny odstęp, wywołany lekkim strachem przed ugryzieniem.
- Rafael, ja... - szepnęła, odwracając wzrok, chcąc ukryć przede mną czerwone oczy - Jestem wampirem - dodała przerywając panujące między nami milczenie - Proszę... - ciągnęła jeszcze, obawiając się zapewne tego, że pozbawią ją życia. Nie widząc w niej żadnego zagrożenia, przytuliłem ją do swojej piersi, zaczynając głaskać ją przy tym po głowie.
- Nigdy cie nie skrzywdzę - oznajmiłem natychmiastowo, wpatrując się w głąb jej brązowych oczu - W końcu jestem od ciebie wyższy, kurduplu - zaśmiałem się cicho, nie próbując ukrywać już wielkiego szczęścia, miotającego moim ciałem we wszystkie strony zniszczonego przez wojnę świata.
- Myślałam, że nie żyjesz - przyznała roztrzęsiona, siadając na niewielkiej skrzyni prowiantu - Myślałam, że cię już nie spotkam - mówiła, jak najęta, wpatrując się w swoje dłonie - Co się z tobą działo? Jak to wszystko przeżyłeś?
- Cóż... Jak wiesz, z dniem wojny wysłano nas na front... Tam zadecydowano kto ma żyć, a kto nie. Nie pamiętam dokładnie ile osób przeżyło wybuch wojny, ale nie było nas zbyt wielu. Wszyscy rozeszliśmy się we własne strony, a ja dowiedziałem się, że jednak mam rodzinę - westchnąłem, przypominając sobie obraz młodszej o kilka lat siostry - Zresztą ja jestem nie ważny, lepiej opowiadaj co tam u ciebie Rikito.

<Rita? :3 Mam nadzieję, że ci się spodoba ^^> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz