Stając na przeciw chłopaka zastanawiałem się, co mam zrobić. Opcje były dwie. Mogę go rozszarpać, albo nie.
Będąc całym sobą za planem A, jednak się powstrzymałem. Nie miałem serca uwywać mu łba, bo odbiło by się to na mojej reputacji. Każdy mnie by raczej z tym połączył, gdyż to ja go rannego tutaj przyniosłem. Życie jest niesprawiedliwe.
- David? - słysząc jego głos, odwróciłem się i wybiegłem. Nie dam rady go zabić, jest za młody. Niech on jeszcze sobie pożyje.
Biegłem przed siebie, nie patrząc gdzie w ogóle się udaję, po prostu chciałem uciec. Walka nie była mi na łapę.
W końcu dotarłem na polanę, którą ogradzały krzaczki, więc usiadłem na środku, aby się uspokoić. Nie mam ochoty na krzywdzenie słabszych. Nie dzisiaj.
Nie minęło dużo czasu, a młodziak pojawił się niedaleko. Kiedy akurat patrzył w ziemię, podszedłem bliżej niego.
Nie wyglądał ciekawie, jego spodnie zaczęły przybierać kolor czerwony, co oznaczało, że wyszedł bez opatrzenia się. Co za dzieciak!
Po krótkiej wymianie zdań, jego dłoń znalazła się za moim uchem, przez co czułem się jak w siódmym niebie. Tak błogo i przyjemnie. Nawet ogon kilka razy uderzył w ziemie, a ja tego nie mogłem opanować.
- Zgoda, zakopujemy ten topór, ale cholera nie drap mnie za uchem, bo czuję się jak debil - warknąłem niezadowolony.
- Niech ci będzie - wystawił dłoń w moim kierunku, a ja patrząc na niego usiadłem i wyjąłem łapę w jego stronę. - później ci uścisnę normalnie dłoń, a teraz wskakuj, bo się wykrwawisz debilu..
- Nie nazywaj mnie debilem.
- Ciesz się, że nie chcę cię zjeść, bo robię się głodny, a pełnia jest za dwa dni, więc..
- Dobra - westchnął i wpakował się na mój grzbiet.
Ruszyłem powoli w kierunku obozu, gdzie będąc już przy oknie powróciłem do człowieczej postaci i przeniosłem chłopaka, który zemdlał.
Z jednej strony jest mi go szkoda, a z drugiej nadal bym go rozszarpał, bo zachowuje się jak dzieciak.
Położyłem chłopaka na łóżku, a następnie zdjąłem mu spodnie aby opatrzeć dokładnie jego ranę, z której cały czas lała się krew. Kończąc opatrunek, usłyszałem jego majaczenie.
- Zostaw.. zostaw mnie.. błagam..
Pokręciłem tylko głową, zajmując się resztą skaz. Przykrywając go kocem, odezwał się Cezar, który zaczął szczekać i merdać ogonem, gdyż był głodny i po chwili przyniósł mi pustą miskę.
Uśmiechnąłem się lekko do zwierzaka idąc po jego jedzenie, które następnie wylądowało w jego misce.
***
Usiadłem wygodnie na biurku, opierając się o zimną ścianę i w oczekiwaniu na obudzenie się chłopaka, stwierdziłem, że mogę poczytać, bo tak w zasadzie co ja mogę tutaj aktualnie robić? Patrol odbębniłem, na razie nikt nie krzyczy, że zombie idzą, czy też wróg się zbliża. Leniwy dzień, ale tego potrzebowałem. Chciałem uciec myślami daleko, jednak to nie trwało wystarczająco długo.
- Ja pierdole mój łeb.. - odezwał się cicho chłopak.
- Nie ruszaj się, bo znowu padniesz, a ja nie mam ochoty znów cię wlec - warknąłem, gdyż przerwał mi czytanie książki, przez co musiałem znaleźć jakąś zakładkę. Niestety nie miałem nic innego pod ręką, więc w tym celu wsadziłem w odpowiednie miejsce mojej żony. Jedyna pamiątka, jaka została mi z tamtych czasów. Nangorsze jest to, że patrząc na fotografię nie mogę myśleć w pozytywny sposób. Nie widzę tutaj siebie z nia, gdzie cieszymy się tym, że jesteśmy razem. Moją wyobraźnie zakłuca obraz gwałtu i morderstwa oraz mojej bezradnośći to było dla mnie starsze, a teraz przyjmuję to jak karę za życie.
- A co znowu się stało?
- Krwawisz, nasz ranę postrzałową na udzie, jak będziesz się miotał, to ja nie mam ochoty cię szyć, a przy okazji będziesz marnował opatrunki... - powiedziałem odkładając książkę.
*Dwa dni później*
- Nadal nie jestem zachwycony twoim pomysłem, znając moje szczęście wpadniemy na kogoś, a patrząc, że twój opatrunek nadal jest czerwony, to stawiam, że to będzie głodny wampir.
- Po coś ze mną idziesz, w razie czego mamy ząbki.
- Dzisiaj jest pełnia, a nie chcę bys był moim deserem..
- Do pełni jeszcze daleko.
- Niby tak, ale mam wzmożony apetyt - rzekłem przeskakując szybko przez murek - Idziesz? - zapytałem widząc w jego oczach lekki strach.
- Właśnie się zastanawiam czy to było mądre aby cię tutaj zabierać..
- Pierdolisz farmazony, dalej - wystawiłem mu rękę, którą chwycił, przez co łatwiej przeszedł przez murek, gdyż wolałem nie ryzykować aby skakał.
Idąc po gruzach budynku, słyszałem każdy turlający się kamyk, każdy szept, zapach.
Tylko co mnie dziwiło, że te odgłosy dochodziły z budynku, co mnie lekko drażniło. Dodatkowo mój noc draznił cały czas zapach krwi Rekera.
Wchodząc w głąb szpitala, chwyciłem kałacha w dłoń, aby następnie się porozglądać. Upewnić czy tutaj nikogo nie ma.
Ruszyliśmy powoli do pomieszczeń, które były dostępne, aby poszukać jakiś leków czy też opatrunków, lecz mieliśmy takiego pecha, że w trzech z pięciu stały zombie, które zaczęły iść w stronę drzwi, które nas oddzielały.
- Idziemy prosto, tam są jeszcze dwie sale, jak tam nic nie będzie to wybijemy najwyżej zombiaki. - rzekłem i usłyszałem za nami kroki, przez co od razu się odwróciłem.
Był to chłopak, znałem go tylko z widzenia, więc mogłem śmiało powiedzieć, że jest od nas.
- Jeny myślałem, że to ktoś obcy, chciałem atakować, albo się zapytać..
- Chodzisz tak głośno, że mi głowa pęka, poza tym znalazłeś coś tutaj.
- Małe ilości opatrunków, nie wchodziłem do pomieszczeń z zombiakami.
- Chcesz to możesz się z nimi zabawić - warknąłem, bo zachowywał się cholernie głośno. - Idziemy stąd - dodałem.
- To ja tutaj wydaje rozkazy - powiedział dumny z siebie Reker, przez co tylko zerknąłem na niego groźnie i ruszyłem przed siebie.
- Adios, jak chcesz sam wracać, to nie ma problemu - powiedziałem oddalając się od chłopaków. Chciałem ruszyć do więzienia. Może tam roi się od tego chorego cholerstwa, ale idzie znaleźć jeszcze jakąś broń czy też amunicje, a nawet opatrunki, bo wiece, zawsze w takim miejscu był lekarz.
Gdy zniknąłem z pola widzenia chłopaków, usłyszałem ich podniesiony głos, a później słowa brzmiące dokładnie:
"Co to za impreza, wampir wilk, jeszcze zombiaki akompaniament robią"
Chyba są w dupie, więc przemieniłem się w zwierze i udałem się w tamtą stronę.
Gdy tamten wilk mnie zauważył warknął niezadowolony i uciekł, a ja przy okazji bez większych ceregieli urwałem wampirkowi łeb, mając straszną ochotę na przekąskę, która nazywała się Reker i jego kolega. Kłapnąłem zębami przed ich twarzami, po czym ruszyłem do wyjścia, gdzie wróciłem do ludzkiej formy, czekając na chłopaka, któremu powiedziałem gdzie chcę iść, ale jego mina nie była szczególnie zadowolona.
- Zawsze mogę iść sam.. - wzruszyłem ramionami.
Dawaj odpisa!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz