Pewnym krokiem wszedłem na peron stacji metra. Spojrzałem do góry.
Niecodziennie piękne i czyste, niebieskie niebo wołało mnie do siebie.
Rozglądnąłem się dookoła i powoli zacząłem wspinać się do wyjścia. Na
zewnątrz była świetna pogoda. Słońce lekko grzało jednak nie na tyle,
żeby było to nieprzyjemne, a ciepły wiatr sprawiał, że odlatywało się
razem z nim. Jak zawsze wziąłem Cara. W końcu miałem czas, by porządnie
się nim zająć. Od incydentu z wilkokrwistymi zawsze noszę przy sobie srebrne kule.
Zarzuciłem
karabin na ramię i zacząłem szukać miejsca, w którym mógłbym odpocząć.
Na uboczu małej polany stało średniej wielkości, piękne drzewo. Szybko
wspinałem się na nie i delikatnie ułożyłem. Oparłem się o jedną z gałęzi
i spojrzałem na okolicę. Pozostałymi liśćmi zakryłem się, żebym nie był
aż tak widoczny. Wziąłem Cara i zacząłem go oglądać. Biedny karabin
dużo już przeszedł, było na nim sporo krwi, prochu czy błota, nie wspominając o milionie rys. Wyjąłem z kieszeni nożyk i
powoli zacząłem zeskrobywać brud. Widok już w miarę czystego AK
przywróciło wspomnienia z dnia, w którym go dostałem. Nieco bardziej
rozłożyłem się na gałęzi, uważając, żeby nie pękła i zamknąłem oczy,
wsłuchując się w wiatr. Westchnąłem cicho i jeszcze mocniej ścisnąłem
karabin.
Z zamyślenia wyrwał mnie dopiero głośny szelest
dobiegający z krzaków. Zerwałem się i zasłoniłem większą ilością liści.
Usłyszałem wyraźne dyszenie i tupot łap. Przekląłem pod nosem i
załadowałem odświeżonego Cara. Z dumą patrzyłem, gdy znowu wyglądał jak
nowy. W krzakach nieco zawrzało i wyleciał z nich pierwszy wilkokrwisty. Zmrużyłem oczy i nadal w ciszy obserwowałem. Zaraz po nim z krzaków wyszło kilka innych. 6 wilkokrwistych
w jednym miejscu to niebywałe zjawisko, jednak z pomocą srebrnych
pocisków wszystkie padną jak muchy. Stwory niebezpiecznie zbliżyły się. Już załadowałem odpowiedni magazynek i gotów byłem do walki.
Jednak
nagle coś zawyło. Bestie najpierw mruczały coś do siebie, jednak potem
od razu w dzikim szale rzuciły się w stronę odgłosu. Odprowadziłem je
wzrokiem i zacząłem się zbierać. Wolałem nie spotkać takiej gromady,
mimo przygotowania. Zszedłem z drzewa i powoli zacząłem wracać w stronę
domu. Spojrzałem jeszcze ostatni raz siebie w stronę małych budynków,
czy na pewno wilkokrwiste zniknęły.
Czysto, żadnych zagrożeń. Trawa lekko kołysała się w rytmie wiatru, zresztą tak jak cała reszta drzew czy większych krzewów.
Nagle
usłyszałem strzał. Gwałtownie odwróciłem się. Dźwięk dochodził z
miejsca, w które pobiegły bestie. Biegiem ruszyłem w tamtą stronę. Padł
drugi strzał. Miałem jeszcze spory dystans do przebycia. Przyspieszyłem i
pociągnąłem za pasek od karabinu tak, że wpadł prosto w moje ręce. Padł
trzeci strzał, po czym zapadła cisza. Dopiero po chwili słychać było
ryk i wycie wilkokrwistych.
Zmarszczyłem brwi i schowałem się za rogiem najbliższego budynku.
Bezszelestnie zakradłem się jak najbliżej głosów i jednym susem
wskoczyłem na teren małego placu. Zdezorientowane kreatury od razu
spojrzały w moją stronę, jednak ich reakcja była zbyt wolna. W ich
stronę leciały już srebrne naboje. Wystarczyły trzy strzały, żeby
potężne potwory leżały martwe. Położyłem jedną nogę na piżmaku leżącym
najbliżej mnie i wystrzeliłem ostatnią kulę, prosto w jego łeb.
Gdy
już wszyscy nieprzyjaciele leżeli w kałużach krwi, chciałem już iść,
jednak byłem bardzo ciekawy, co za mądry człowiek wyje na nieznanym
terenie. Moją uwagę przykuła duża szczelina w starym asfalcie.
Usłyszałem głośne i szybkie sapanie, płytkie oddechy. Westchnąłem
zmęczony i przykucnąłem nad otworem. Zobaczyłem wielkie brązowe, kobiece
oczy, a bijące z nich przerażenie sprawiło, że przeszedł mnie
nieprzyjemny dreszcz.
-Wyłaź-rzuciłem szorstko i podniosłem głowę. Dziewczyna nawet nie drgnęła, jedynie skupiła na mnie swój wzrok.
Pies,
który leżał obok niej, zaczął głośno warczeć. Oddech nieznajomej coraz
bardziej przyśpieszał i stawał się coraz szybszy. Przyglądnąłem się jej
bardziej , kurczowo trzymała się ścian dołka. Sięgnąłem do niej ręką i złapałem za jej ubranie tak, żeby,
jak najłatwiej ją stamtąd wydostać. Pomimo sprzeciwów psa udało się to
bardzo szybko i po krótkiej szamotaninie, dziewczyna leżała już na
twardym asfalcie. Nadal nie ustabilizował się jej oddech, a ona sama
wyglądała jak sparaliżowana. Od razu przy jej boku zjawił się pies i
wtulił się w jej bok.
Spotkanie z wilkokrwistymi musiało ją bardzo przerazić. Znacznie przyśpieszone tętno, oddech i "chwilowy paraliż" jednoznacznie o tym świadczyły.
Nagle
poczułem ostry ból w okolicy łopatek. Poleciałem w przód i wylądowałem
na ziemi. Momentalnie odwróciłem się w stronę atakującego.
-Cука!-Wrzasnąłem
i zerwałem się na równe nogi. Złapałem Cara i wymierzyłem cios. Twarda
kolba trafiła przeciwnika perfekcyjnie w szczękę, na co ten tylko zawył i
padł na ziemię, krwawiąc.
Czyjeś ręce mocno zacisnęły się na mojej
szyi i zaczęły ciągnąć do tyłu. Podniosłem karabin nad głowę i
wystrzeliłem serię. Uścisk od razu ustał. Okręciłem się dookoła. Obok
mnie stał mężczyzna z wymierzoną w moją stronę bronią. Zachowałem
spokój, jednak w mojej głowie już układał się plan, jak wyjść z tej
sytuacji żywo. Kątem oka zauważyłem, jak powalony przeze mnie koleś
siedzi obok dziewczyny i próbuje ją uspokoić.
<Ana?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz