Krew zaczęła się we mnie gotować kiedy chłopak powiedział nam o tym, że się nad nim znęcają. Racja, takie sytuacje zdarzały się bardzo często w naszym porąbanym świecie, ale ja nie zamierzałem tego tolerować ani w najmniejszym stopniu. Trzeba się im odpłacić - pomyślałem zacierając ręce w gotowości do dawno nie wykonywanej zabawy. Wiedząc, że szybko nam nie uciekną, poczekaliśmy wraz z Leonem aż Kris zje ze spokojem swoją rację żywnościową, a następnie udaliśmy się spokojnym marszem w stronę sali służącej do treningów samoobrony, ponieważ z tego co pamiętałem biegi ćwiczono głównie na dworze, aby hartować ciała według panującej tam pory roku.
- Spokojnie Kris... Nic ci już nie zrobią - stwierdził Leon widząc małe zawahanie chłopaka przed wejściem do tego "strasznego" pomieszczenia, z którego dochodził znajomy głos Jacka czyli głównego trenera wszystkich żołnierzy. Była to bardzo pogodna postać, ale jeśli z nim się zadarło to nie odpuścił ci nawet jeśli obiecałbyś mu gwiazdkę z nieba. Do dziś pamiętam jak jeden z dzieciaków zalazł mu za skórę i przez całe pół roku na samoobronie niemal umierał z przemęczenia oraz zakwasów, które co dzień rano dawały mu się we znaki. Nie mogąc już się doczekać jak po tej "krótkiej" rozłące wygląda ta stara morda, pchnąłem bez najmniejszej delikatności ciężkie drzwi, które ukazały mi wnętrze ogromnej hali, na której te niedorajdy próbowały nawzajem się obezwładniać.
- Jack! - rzuciłem szybko w stronę bruneta, która na swoje imię zareagował z małym opóźnieniem, lecz kiedy zauważył moją osobę niemal się przeżegnał - Dawno się nie widzieliśmy - zaśmiałem się cicho zmierzając w stronę mężczyzny, który wyglądał jakby układał sobie wszystko powoli w głowie, niczym puzzle, które zostały rozsypane przed nim na kilka tysięcy drobnych kawałeczków.
- Reker! Kopę lat! - odezwał się w końcu kiedy stanęliśmy ze sobą twarzą w twarz - Ładnie to tak uciekać i nic nie mówić? - mruknął przenosząc ciężar swoje ciała na prawą nogę przez co coś strzeliło mu w stawach.
- Wiesz, że to była szybka i mądra decyzja - westchnąłem kręcąc lekko głową na boki - Nie mówmy już o tym, już po wszystkim... Lepiej mi powiedz jak tam ci czas mija co? - zmieniłem szybko temat nie chcąc wracać do tamtych dni, podczas których zostaliśmy przygarnięci przez obóz Śmierci.
- A dobrze, dobrze... Dzieciarnie się trenuje, a po pracy wraca się do swoich dzieciaków - rzekł rozmarzony spoglądając w stronę okien leżących na wschodzie.
- No wreszcie! A tak mruczałeś, że nie chcesz żadnych szczeniaków, a teraz się z ciebie tatulek zrobił - powiedziałem z rozbawieniem w głosie, które dało się bardzo wyczuć - Wracając jednak do tego po co tutaj przyszedłem... Mogę poprowadzić wraz z bratem tym jełopą trening? Obiecuję, że pozostawię ich przy życiu - ziewnąłem przeciągając się z lekka na co ten machnął jedynie ręką, najwidoczniej od razu rozumiejąc, że jest coś na rzeczy.
- Jasne, nie mam ochoty temperować tego stada baranów. Tylko uważaj na ściany, nie chce zmywać znowu krwi i flaków - dał mi wolną rękę na co cała zgraja "wojowników" otępiała nie mogąc uwierzyć własnym uszom w to co w tej chwili zostało ogłoszone.
- Postaramy się - zatrzepotałem rzęsami udając niewiniątko, którym stety bądź niestety nie byłem - No idź już, idź! My sobie z nimi poradzimy! - pogoniłem go w stronę wyjścia gdzie zniknął już po kilku sekundach uszczęśliwiony tym, że dostanie w końcu porządną dawkę spokoju.
- A teraz... - zaczął mój brat słysząc jak drzwi zamykają się z dość głośnym trzaskiem.
- Zagramy w grę, z której nie wyjdziecie żywi - dokończyłem za niego nieco przekłamując prawdę na co cała zgraja zatrzęsła się niczym galaretka ciśnięta o ziemię.
<Leon? :3 Sprać ich! xd>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz