Było koło godziny ósmej, miałem zdarte gardło, które bolało mnie jakby ktoś wbijał mi w nie igły, lecz najstraszniejszą myślą było to iż jeśli do jutra mi się nie polepszy to będę piszczał jak zabawka jakaś! Pytacie co się stało? Ano wreszcie szpiedzy zaciągnęli tutaj tych rodziców tamtych dzieciaków co już przebywały u swoich nowych opiekunów... Darłem się dość solidnie, ale oni i tak nic sobie z tego nie zrobili, że im dzieci odebrałem! No ja bym chyba nie przeżył i nieźle dramatyzował jakby ktoś mi Chriska zabrał a tu nic... Brak reakcji normalnie i jeszcze te uśmieszki lekkie, że się ich pozbyli. W końcu nie wytrzymałem no i sadysta się ponoć pojawił, bo wysłałem ich na tortury, które mieli przeżyć... Wiecie tak chłostanie itd... Kiedy już miałem zabierać się za "od stresujące" papierki do gabinetu wpadł Leon, który powiedział mi o tym, że Samantha pojechała na przejażdżkę. No zadowolony z tego nie byłem ani trochę, gdyż miał ją pilnować Kai a na dodatek coś się zaczęło chmurzyć więc mogłaby przemoknąć a potem zachorować... Nie zastanawiając się długo założyłem czarną pelerynę i nie zaciągając kaptura na głowę wyszedłem z ratusza. Szybko poszedłem do stajni gdzie osiodłałem szybko Diabla i ruszyłem na poszukiwania dziewczyny. Jak na razie nie miałem ochoty przyzywać Onixa, bo ostatnio zbyt często go prosiłem o pomoc więc powinien odpocząć! Pędziłem cwałem przez gęste lasy aż nagle zaczęło grzmieć więc jeszcze mocniej złapałem się wodzy karego ogiera.
O nie tylko nie burza - pomyślałem rozglądając się niczym wystraszone zwierze na boki. Karus szybko wyczuł o co biega i już myślałem, że zawróci, ale nie! On zmienił lekko kierunek, w którym się udawaliśmy i skrótami zajechał do siedzącej pod drzewem dziewczyny, która właśnie z zainteresowaniem obejrzała błyskawicę rozcinającą niebo na dwie części... No ja prawie zawału przez to dostałem, ale jakoś się opanowałem a moja twarz pozostała niewzruszona nie mając prawa pokazać emocji strachu. Podjechałem szybko do Samanthy na co Diablo parsknął i stanął dumnie.
Co się popisujesz? - spytałem sam siebie rozbawiony w myślach, lecz na ziemię przywołał mnie z powrotem solidny grzmot świadczący, że burza jest coraz bliżej.
- Wracamy - stwierdziłem powstrzymując się od złapania za szyję a ona zaprzeczyła głową.
- Nie - rzeka po chwili - Nie chcę tam wracać - dodała a ja westchnąłem cicho i zeskoczyłem ze grzbietu Diabla kucając przed nią.
- Samantho musimy wracać, żebyś nie zmokła! Jak cię zmoczy burza to możesz załapać jakieś przeziębienie i posiedzisz na medycznym jeszcze dłużej - starałem się ją przekonać cichym głosem, gdyż prędzej bym umarł niż powiedział to normalnym głosem. Kasztanowłosa zaczęła myśleć aż w końcu skinęła niechętnie głową więc wpakowałem ją na Diabla i wskakując szybko przed nią ruszyliśmy w stronę ratusza a Diabeł dostał jakiegoś pałera normalnie, bo pędził jakby się paliło!
- A Pegaz? - zapytała spoglądając za siebie, ale nie mogła już tam dojrzeć ogiera.
- Wróci! Nie martw się! - odpowiedziałem jej skupiając się na tym by dojechać jeszcze przed ulewą oraz by dziewczyna przez przypadek nie spadła.
*****
Będąc już w ratuszu zaczęło lać jak z cebra, ale my byliśmy bezpieczni. Zacząłem prowadzić Samanthę przez korytarze przez co co po chwilę ze strachu się zatrzymywała, gdyż nie chciała wracać na medyczny... Nagle przechodząc obok mojego gabinetu zorientowałem się, że muszę jej pokazać te całe zdjęcia więc wciągnąłem ją jakoś do pomieszczenia a w tedy przypomniało mi się, iż w tych całych aktach znalazłem jeszcze pewną błyskotkę, którą chciałem jej dać.
- Mam coś dla ciebie - stwierdziłem wyciągając z kieszeni coś w rodzaju medalionu, który zawiesiłem jej na szyi.
- I jak? - spytałem gdy zaczęła się mu przyglądać.
<Samantha? :3>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz